sPRAWDŹ Regulamin: Nie mój film, którego nikt nie zobaczy

Konkurs wygrany i czujesz się, jakbyś dostał złoty bilet od Willego Wonki? A co jeśli po wspaniałym filmie/scenariuszu/zdjęciach, zostanie Ci w kieszeni tylko czekoladka od organizatora?

Nie chcem, ale muszem

Z przenoszeniem autorskich praw majątkowych na organizatora konkursu, w zależności od regulaminu będzie tak, że raz muszem a raz nie muszem. Trzeba jednak mieć na uwadze, że kwestie prawne, związane z interpretacją regulaminów konkursów, to są prawdziwie Trudne Sprawy. Już samo ustalenie czym są zasady uczestnictwa, rodzi problemy. Pisałam o nich tutaj. W skrócie: 1) niektórzy organizatorzy, traktują konkurs jak przyrzeczenie publiczne, żeby powołać się na przepisy Kodeksu cywilnego, bo wydaje im się, że jeśli wypłacą nagrodę, to automatycznie przechodzą na nich autorskie prawa majątkowe; 2) żaden prawnik nie opisał jeszcze porządnie i przekonująco, konsekwencji w sferze praw autorskich akceptacji regulaminu. A takie opracowania, o prawie dla prawników, są bardzo istotne. Można dzięki nim przewidzieć, jak w razie sporu mógłby zareagować sędzia. Teraz, moim zdaniem, nie można. Moje poniższe  wnioski to uogólnienia, których jednych przekonają, innych nie.

Regulamin mówi…

…że zwycięzca ma wziąć udział w spotkaniu, w sprawie ewentualnego przeniesienia praw autorskich.

Zwycięzca ma obowiązek się stawić, nie ma obowiązku podpisywać umowy. Jeśli się nie pojawi, w większości przypadków, będzie to stanowiło naruszenie warunków konkursu. A skoro tak, organizator będzie mógł żądać zwrotu nagrody. Jeśli przedstawiona na spotkaniu propozycja będzie nie do przyjęcia albo z innych powodów nie spodoba się filmowcowi, to podziękuje i wyjdzie. Bez konsekwencji. Prawnych przynajmniej.

…że zwycięzca przenosi na organizatora wszelkie autorskie prawa majątkowe do utworu.

Jeśli akceptacja regulaminu odbywała się poprzez kliknięcie i ptaszek albo iksik w kwadratowym polu, to zwycięzca niczego nie przenosi. Tego typu umowa musi być w formie pisemnej, żeby była ważna. Kolejny wymóg, żeby doszło do przejścia praw, to wymienienie w regulaminie pól eksploatacji. Czyli tego, co organizator ma zamiar z utworem dalej robić. Jeśli tego nie ma, można rozważyć co najwyżej, czy uczestnika nie łączy z nim umowa licencji niewyłącznej.

Gdyby regulamin był akceptowany przez uczestnika na piśmie i były w nim wymienione wszystkie pola eksploatacji, są już podstawy by uznać, że do przeniesienia praw doszło. Nie jest to jednak wymarzona sytuacja do interpretowania dla prawnika, bo poza powyższymi elementami, dochodzą dodatkowe okoliczności. Na przykład taka, z którym momentem owe prawa przychodzą. Czy wtedy, gdy organizator wybiera zwycięski film? A może dopiero jeśli laureat odbierze nagrodę? Jest to ważne do ustalenia, bo co z prawami, jeśli jednak filmowiec z niej zrezygnuje? Ponieważ wątpliwości jest tak wiele, organizatorzy posługują się często poniższą klauzulą.

…że zwycięzca zobowiązuje się zawrzeć umowę przenoszącą autorskie prawa majątkowe.

Moim zdaniem, jeśli regulamin miałby tak ogólne postanowienie, filmowiec nie ma obowiązku zawierania umowy. Może to jednak zostać uznane za naruszenie warunków konkursu, co będzie skutkowało odebraniem nagrody. Ponownie, sytuacja będzie przedstawiać się różnie, w zależności od regulaminu.

Jeśli jednak organizator określi dokładnie, w jakim zakresie na dość do przejścia praw na mocy umowy zawartej po konkursie, są dwie opcje. W przypadku regulaminów akceptowanych przez kliknięcie, brak woli zawarcia umowy w zasadzie skutkuje tym, co opisane powyżej. Prawa zostaną przy filmowcu, ale nagroda już niekonieczne.

Z regulaminem podpisanym odręcznie, może być inaczej. Załóżmy, że organizator oficjalnie składa na ręce zwycięzcy pismo, że w związku z udziałem w konkursie takim a takim, którego warunki ustalono tu i tu, z przyjemnością i zaszczytem, przyznaje się grand prix. Wówczas można uznać, że doszło do zawarcia umowy przedwstępnej, dotyczącej przeniesienia autorskich praw majątkowych. Mają w niej być określone istotne postanowienia umowy przyrzeczonej. W przypadku praw autorskich, przede wszystkim pola eksploatacji. Gdyby rzeczywiście postanowienia regulaminu i to, co się dalej działo pomiędzy organizatorem a filmowcem, spełniało wymogi umowy przedwstępnej, będą konsekwencje.

Organizator może domagać się od filmowca, który jednak nie chce przenieść praw, odszkodowania. Nie specjalnie wysokiego. Może ono objąć tylko to, co strona straciła licząc, że będzie mieć umowę. Nie te miliony, które organizator planował na filmie zarobić, ale te pieniądze, które wydał na prawnika, przygotowującego umowę. Te kwoty, mogę tylko rzecz – niestety, tylu zer nie mają. W skrócie, należy zwrócić koszty „zawracania głowy”. Do przeżycia.

Uwaga! Druga opcja, z której może skorzystać organizator, to dochodzenie wykonania umowy. Są do tego terminy, ale na tyle długie, że trudno je przegapić. Organizator musiałby na tyle pokpić sprawę, żeby przez rok nie upominać się o zawarcie umowy. Jeśli jednak  myśli trzeźwo, idzie do sądu, pokazuje papiery i zeznaje jak było. Sąd dopytuje drugą stronę i ocenia, czy rzeczywiście doszło do zawarcia umowy przedwstępnej. I orzeka. Na przykład o tym, że filmowiec już się nie musi fatygować, oto sąd za niego umowę klepnął. Co nie oznacza, że za niego zdecydował. Sąd robi tylko to, co uczestnik konkursu sam już wcześniej organizatorowi obiecał.

Koniec z Hollywood

Być może filmowiec chciałby mieć pełną kontrolę nad filmem, ale realia są takie, że konkurs, czy nie konkurs, twórca w kwestiach formalnych ma do gadania nie za wiele. Zwykle kluczowe decyzje podejmuje producent. A co jeśli stwierdzi, że filmu nie będzie? Pies ogrodnika: sam nie zrobi, ale ma prawa, więc filmowiec też nie. Jeśli jest wola współpracy, pojawia się też możliwość podpisania kolejnej umowy. Na jej podstawie, prawa mogłyby wrócić do uczestnika konkursu. Jeśli woli współpracy nie ma, jest mityczne 5 lat.

Z przepisów prawa autorskiego wynika, że jeśli nie dojdzie do rozpowszechnienia filmu, do którego został zamówiony utwór, to twórca tego utworu, po upływie 5 lat, może udzielić zgodę na rozpowszechnienie swojego dzieła w innym filmie. Jest opcja, ale są problemy. Po pierwsze, nie jestem przekonana, czy sąd potraktowałby utwór zgłoszony do konkursu, jako „utwór zamówiony do utworu audiowizualnego”.  To nie tak, że producent robi film i szuka jego współtwórców. Na razie robi konkurs. Jego regulamin może być pomocny w ustaleniu, czy przesłane prace można potraktować jak „zamówione do utworu audiowizualnego”. Kolejna sprawa: widziałam w kilku regulaminach klauzulę, z której wynika, że organizator nie ma obowiązku rozpowszechniania utworu. Zapewne zostanie ona powtórzona w umowie z twórcą. A skoro tak, filmowiec nie może po pięciu latach stracić cierpliwości. Przepis ma uniemożliwić blokowanie twórcy, który dzięki rozpowszechnianiu swojej pracy karmi ego i rodzinę. Zasadę można jednak całkiem wyłączyć lub zmodyfikować, na przykład poprzez skrócenie lub wydłużenie terminu.

No i jak żyć?

Rozważnie. I pamiętać, że wizyta w fabryce czekolady u Wonki, miała bardzo różne skutki dla zwiedzających. Pomimo to, cała impreza była bardzo kolorowa, ludzie bili się o wstęp i na pewno mieli co wspominać. Jeśli nie utonęli w słodkiej, brunatnej masie.