Prime time dla dóbr osobistych w filmie?

Kiedy w produkcji filmowej korzysta się z cudzego utworu, na przykład tworzy scenariusz na podstawie książki, wiadomo, że konieczne jest załatwienie sPRAWY praw autorskich. A dlaczego w kwestii ochrony dóbr osobistych często za wiele…nie wiadomo?!

No to można czy nie można?

To nie jest dobrze postawione pytanie, w przypadku gdy producent i scenarzysta decydują się zrobić tzw. film oparty na faktach. Tak zwany, bo jest to pojęcie bardzo szerokie ze zmiennymi proporcami faktów do oparcia. Znamienne, że te produkcje, które reklamowane są jako oparte na faktach, opatrywane są w tyłówce informacją o przypadkowości jakichkolwiek podobieństw do osób lub wydarzeń i o tym, że historia jest fikcyjna.

Pytanie nie jest dobrze postawione, bo producenci i scenarzyści raczej chcą wiedzieć, czy będą z tego problemy. Podczas promocji filmu problemem nie jest oskarżenie o naruszenie prawa, o przekroczenie granic moralności czy publiczna krytyka z tego powodu. Ba! Nawet postępowanie sądowe nie jest, no chyba że na jakimś jego etapie dojdzie do zakazu rozpowszechniania filmu.

Kolejna kwestia to konsekwencje wyboru filmowców, że jednak zrobią coś o czym prawnik mówi, że nie można. Często ryzyko finansowe bądź produkcyjne jest mniejsze, niż widmo wyegzekwowania praw przed sądem. Bo koszty, bo dowody, bo czas postępowania, bo jakby co, to może ugoda.

Na sam koniec coś, od czego prawnik zaczyna pracę: problem oceny czy można, czy nie można. W kwestii dóbr osobistych bardzo rzadko da się jednoznacznie odpowiedzieć na to pytanie.

Przyczyny:

  1. katalog dóbr osobistych jest otwarty, co oznacza, że może być uzupełniany na bieżąco przez orzecznictwo. Sąd może uznać zasadność ochrony wartości, która dotąd nie była powszechnie wymieniana jako dobro osobiste albo dopatrzyć się przejawu naruszenia danego dobra w stanie faktycznym, nad którym raczej nikt się intensywnie nie zastanawiał (np. „bank może bezprawnie naruszyć dobro osobiste swojego klienta nie tylko przez nieudostępnienie mu toalety, ale również przez stworzenie zagrożenia, że w przyszłości nie udostępni mu toalety”, wyr. SN z 17.9.2014 r., I CSK 682/13);

  2. ustalenie czy doszło do naruszenia dóbr osobistych często jest oceną a nie prostym przyporządkowaniem faktów do normy prawnej;

  3. w pozwie trzeba wskazać, jakie konkretnie dobro osobiste zostało naruszone i związek przyczynowo skutkowy pomiędzy działaniem pozwanego a naruszeniem;

  4. naruszenie musi być niezgodne z…prawem.

Po co jest prawo?!

Prawo nie reguluje wszystkich stosunków społecznych, nie piętnuje i nie eliminuje wszelkiej niegodziwości. Nie każde zachowanie, skutkujące czyjąś krzywdą lub nieszczęściem, będzie stanowiło naruszenie przepisów. Należy jednak o tym pamiętać, że czasami ustawodawca zostawia margines dla swobody decyzji sądu. Bo jednak prawo ma urzeczywistniać konstytucyjną utopię o demokratycznym państwie prawa, gdzie obywateli traktuje się równo i stwarza możliwość do niezakłóconego funkcjonowania jednostkom, jak długo nie szkodzą innym.

Bardzo lubię ten fragment z orzeczenia SA w Łodzi (sprawa dotyczyła naruszenia dóbr osobistych, istny Nightcrawler po polsku, bezczelność pozwanego szokująca):

„Istotą rozwiniętej cywilizacji jest umiejętność stawiania wymagań i progów, których przekroczyć nie wolno, a w konsekwencji osiągnięcie równowagi między potrzebą dążenia do celu społecznego a zagwarantowaniem ochrony dóbr osobistych i szacunku dla zmarłych.”

Lubię, bo świadomość, iż niektóre sądy stosując prawo pamiętają, że należy uwzględnić standardy rozwiniętej cywilizacji, jest naprawdę pokrzepiająca. Utrudnia to oczywiście odpowiedź na pytanie „to można czy nie można”.

Film oparty na faktach o fikcyjnej historii a naruszenie dóbr osobistych

O tym ile rzeczywiście można wziąć i z czyjego życia pisałam już wcześniej. Ponieważ dyskusja na temat dóbr osobistych powraca w kontekście filmu „Prime Time”, chciałabym ją uzupełnić o argumenty natury prawnej a nie tylko emocjonalnej.

  1. W pozwie należałoby określić jakie konkretnie dobra osobiste zostały naruszone. Z dramatycznego listu Adriana M. wynika, że prawdopodobnie godność, dobre imię i prywatność;

  2. Konieczne byłoby przekonanie sądu, że postać przedstawiona w filmie może być utożsamiana z Adrianem M. Należy zwrócić uwagę, jak ta sytuacja różni się od książki opisującej życie „Esterki”.

  3. Nie bez znaczenia jest przyjmowanie przez sądy wzorca „przeciętnego widza”. Czy przeciętny widz to ktoś, kto ma wiedzę na temat wydarzeń, w których brał udział Adrian M. i czy czerpał informacje na temat filmu z publikacji, promujących obraz jako oparty na faktach? Czy przeciętny widz tego akurat filmu „nie ma szczegółowej wiedzy na temat procesu twórczego reżysera i poszukuje w filmie faktów, na których został on oparty”?;

  4. Poniższy fragment z podlinkowywanego wcześniej orzeczenia, powinien być znany wszystkim scenarzystom i producentom. Do ośmieszania i stawiania w negatywnym świetle należy także zaliczyć sytuacje uzupełniania biografii o zdarzenia, które nie miały miejsca a tworzą niekorzystny obraz danej osoby. Taki zabieg jest szczególnie kuszący, gdy scenarzysta próbuje tak ubarwić życie postaci, by móc posłużyć się argumentem fikcji literackiej.

Sąd wyróżnia trzy sytuacje:

„Pierwsza z nich ma miejsce, jeżeli określona postać występująca w dziele sztuki (filmie, literaturze) została przez autora nazwana prawdziwym imieniem i nazwiskiem. Wówczas obowiązkiem autora jest powstrzymanie się od przedstawienia tej postaci w nieprawdziwym a niekorzystnym świetle.

Druga sytuacja ma miejsce, gdy wprawdzie autor nie nazywa swego bohatera prawdziwym nazwiskiem a wprowadza tzw. postać z kluczem, jednakże intencją jego jest, aby widzowie czy czytelnicy odszyfrowali właściwą osobę. Wówczas autor również nie może pozwolić sobie na ośmieszanie tej osoby, czy przedstawienia jej negatywnego a nieprawdziwego obrazu. Swoboda twórcza nie może bowiem służyć uwłaczaniu czci lub pamięci określonej osoby, twórca nie może nadużywać tak potężnego instrumentu, jakim jest dzieło artystyczne, dla obrażania godności ludzkiej.

Trzecia sytuacja ma miejsce, jeżeli w dziele sztuki występuje anonimowa postać, posiadająca wprawdzie pewne cechy rzeczywiście istniejącej osoby (żyjącej lub zmarłej), jednakże wprowadzona w celu zilustrowania szerszej tezy dzieła. Na plan pierwszy wysuwają się wówczas nie indywidualne cechy tej osoby, lecz ideowo-­artystyczna wymowa dzieła. Wówczas nie można przypisać twórcy przekroczenia granic swobody twórczej, nawet jeżeli postać tę wyposaży w negatywne cechy, niezbędne dla uwypuklenia zasadniczej tezy dzieła.”

W świetle powyższego orzeczenia pewnie scenariusz „Prime Time” to trzecia opcja.

Dobry film sprzeda się sam (ha, ha)

Tyle o filmie. A promocja? Nie szukałam długo i natrafiałam na artykuł, celowo nie daję linka, w którym ¾ to opis wydarzenia sprzed 18 lat, w dodatku w tytule nie ma nic na temat filmu „Prime Time”. Jest pomysłowo, bo samo sformułowanie pojawi się jako nagłówek z jednej części tekstu a jako tytuł powraca dopiero w ostatnim fragmencie. Cytowani są w nim twórcy, opowiadający o tym, jak to na całym świecie zdarzały się napady na telewizję w porze najlepszej oglądalności. Artykuł otwiera zdjęcie, ujęcie z jednej z kamer w studio, źródło PAP, podpisane „Zamachowiec przystawia pistolet do głowy strażnika TVP w studiu Telewizji Polskiej. Materiał nie był emitowany na żywo”.

To prawda, że powyższe…to prawda. Pytanie w jakim celu się ją wykorzystuje. O ile w uzasadnionym interesie społecznym było informowanie o sytuacji na bieżąco, to motywacja napisania powyższego „sensacyjnego” artykułu w roku 2021 była zupełnie inna. Owszem, pisał dziennikarz oznaczony imieniem i nazwiskiem. Nie producent. Artykuł jest jednak opatrzony „materiałami prasowymi”, czyli kadrami z filmu, który będzie miał premierę za mniej więcej trzy miesiące. Jest zatem duże prawdopodobieństwo, że pochodziły od producenta.

Nie należy powyższych wątpliwości i rozważań mylić z jakąś cenzurą czy monopolem na informację. Problemem nie jest odgrzanie historii, na której opowiadanie monopolu nikt nie posiada, ale robienie tego w celu sprzedaży swojego produktu. Rozumiem, film to przejaw działalności twórczej, wypowiedź i uniwersalny komentarz. Owszem. Sądy jednak wielokrotnie już tłumaczyły, że żadna wolność nie ma charakteru absolutnego. Po drugie za ten wyjątkowy produkt zapłaciłam tą samą kartą, którą robię inne zakupy. W tej, i podobnych sPRAWACH, chodzi o ustalenie, co należy uznać na bezprawne, czyli godzące w przepisy a także w zasady współżycia społecznego. Z perspektywy rozwiniętej cywilizacji.

I tu jest miejsce na ewentualną decyzję sądu. Obawiam się, że jej podjęcie może utrudnić aktywność blogerska Adriana M., jeśli nabierze rozpędu.

sPRAWĘ komentowaliście Wy – głównie twórcy filmowi na moim profilu FB. Poniżej kilka uwag w kwestiach, do których nie odniosłam się powyżej. Mają one znaczenie uniwersalne i niekoniecznie przekładają się na ocenę czy w tym konkretnym przypadku doszło do naruszenia dóbr osobistych.

Po pierwsze: deklaracja producenta w napisach tyłowych, że w filmie przedstawiono fikcyjną historię nie ma większego znaczenia. Istotne jest to, czy są podstawy, by utożsamiać przedstawione wątki i postaci z tymi rzeczywistymi.

Po drugie: producent kontaktuje się z postacią/pierwowzorem z różnych powodów. Często chodzi o wyłączność, zapewnienie, że nie dojdzie do współpracy pomiędzy bohaterem a innymi filmowcami. Czasem o konsultacje przy tworzeniu scenariusza. Innym razem o ustalenie, czy dana osoba nie ma nic przeciwko, żeby film powstał i jak wyobraża sobie tę współpracę. Sama próba kontaktu i złożenie jakiejkolwiek propozycji nie przesądza o naruszeniu jakichś norm lub zwyczajów czy też poczuciu, że do tego doszło.

Po trzecie: inny budżet, inna estetyka, ale wolę Money Monster.