Tym, którzy narzekają na powszechną presję i obowiązek miłego spędzania dzisiejszego wieczoru, przypominam, że mają wybór. Mogą spędzić ostatnią noc 2016 roku niemiło. W kwestii postanowień zmieniających życie, a zazwyczaj po prostu podejście do niego, pierwszy stycznia mnie absolutnie nie motywuje. Robią to, przez cały rok, piękne historie innych ludzi.
Filmy oparte na faktach, pozwalają wyciągać widzowi to, co akurat do niego przemawia. Historia Steve’a Jobsa jednych będzie inspirować do niestandardowego myślenia o typowych problemach, tym, którzy zrezygnowali ze studiów udzieli rozgrzeszenia a tych, którzy są przeciwnikami dziwnych diet, utwierdzi w przekonaniu, że od jedzenia marchewki można umrzeć. Pozwoli się także wyżyć kilku filmowcom. A prawnikom?!
Prawo do historii
Historia życia każdego człowieka to zbiór informacji. Różnych. Niektóre z nich są powszechnie dostępne, bo tak każe prawo. Przykładowo, każdy, kto prowadzi działalność gospodarczą, ma obowiązek wpisać się do odpowiedniego rejestru. Wykonywanie funkcji publicznych, także wiąże się z koniecznością ujawniania określonych informacji. Niektóre z nich, niezależnie od wykonywanego zawodu, zawsze będę chronione w ramach prawa do prywatności. Dotyczy to orientacji seksualnej, stanu zdrowia czy wyznania.
Nikt nie ma wyłączności na historię sukcesów i porażek gospodarczych Steve’a Jobsa. Są one znane z przekazów medialnych, giełdowych oraz opowieści jego współpracowników. Jeśli chodzi o życie osobiste, trzeba uważać. Kryteria decydowania jakie fakty powinny być ujawnione ze względu na obowiązek informacyjny względem społeczeństwa, nie są oczywiste. I dotyczy to nie tylko scenariusza. Jobs długo nie przyznawał się do chorowania na raka. Wzbudziło to burzliwą dyskusję w Stanach nad etycznym wymiarem takiego postępowania. Czy prezesi wielkich firm, zatrudniających mnóstwo osób, wpływających na rynek danej branży, mają prawo od prywatności w tym zakresie? Opinie specjalistów były różne. Filmowcy nie powinni się zatem dziwić, gdy przychodzą do prawnika z pytaniem a czy mogę powiedzieć w filmie, że…? a on nie zna odpowiedzi.
Trzeba pamiętać, że obrona typu przecież wszystkie gazety o tym pisały! nie będzie skuteczna, o ile informacje nie wyszły od samej zainteresowanej osoby. Nie ma przepisu, który by mówił, że odpowiedzialność ponosi tylko ten, kto pierwszy naruszył prawo a inni mogą korzystać z jego przykrego w konsekwencjach, ale w sumie to altruistycznego dla reszty środowiska, gestu.
W historii filmu głośno było o sporze, pomiędzy pomiędzy pisarzem Victorem Desny a Billy Wilderem, pracującym dla Paramount. Sprawa jest z lat ’50 ubiegłego stulecia, ale wielu początkującym scenarzystom przydarzyła się, na przykład, wczoraj. Desny zaproponował wytwórni napisanie scenariusza na bazie fascynującej historii chłopca, Floyda Collinsa, który utknął w jaskini. Temat nie schodził przez kilka tygodni z pierwszych stron gazet. Praca wykonana przez scenarzystę, polegała na szczegółowym odtworzeniu historii. Poświęcił temu wiele czasu, grzebiąc w archiwach, przeprowadzając wywiady. Zgromadzony materiał wystarczył na 65 stron maszynopisu, który został przesłany Paramount. Sekretarka z którą rozmawiał, uznała, że to stanowczo za dużo. Trzeba skrócić! Desny od razu powiedział, że sam to zrobi. Wysłał, co przygotował a wytwórnia oznajmiła, że nie jest zainteresowana zrobieniem filmu. Nie była. Do czasu, aż sama go wyprodukowała. Ostatecznie zdecydowano się na połączenie dwóch autentycznych wydarzeń, jednym z nich były elementy historii Floyda Collinsa. Tak powstał Ace in the Hole.
Oczywiście Desny nie został zaproszony do pracy nad scenariuszem. Poszedł do sądu i wygrał! Z wyroku wynika, że scenarzysta nie miał monopolu na informacje dostępne publicznie i nie mógł zabronić komukolwiek zrobienia filmu o historii, która zafascynowała społeczeństwo. Miał jednak prawo do wynagrodzenia za czas, poświęcony na dokumentację. Gdyby nie ona, wytwórnia nie miałaby wystarczającego materiału na porządny scenariusz. Oczywiście, mogła wysłać w teren i do archiwów swojego człowieka. Musiałaby mu jednak za to zapłacić. I właśnie tego domagał się Desny. Sąd zwrócił przede wszystkim uwagę na to, że studio zawarło umowę ze scenarzystą. Proces kontraktowania przebiegł tak:
Desny: Mam ciekawą historię!
Sekretara: Ach tak..?! A o czym?!
D: O tym chłopaku, uwięzionym w jaskini. Prześlę do Paramount 65cio stronnicowy draft.
S: Że ilu? Panie, muszę to dać komuś do streszczenia!
D: Nie, nie! Sam przyślę krótsze!
S: Dobra, no to ślij pan krótsze!
Mimo iż sprawa była rozstrzygana w USA, podobne orzeczenie mogłoby zapaść w Europie.
Po co są „umowy na wyłączność”?
Wielkie wytwórnie filmowe podpisują z pierwowzorami bohaterów umowy na wyłączność. Nie po to, żeby inni producenci nie mogli zrobić o nich filmów. Temu zapobiec się nie da a już na pewno nie w drodze powyższej umowy. Chodzi o to, żeby bohater obiecał, że opowie o sobie ze szczegółami, najlepiej takimi, o których nie zdążyły napisać gazety czy Internet, tylko i wyłącznie danej wytwórni. Że nie skusi go kasa od konkurencji. I nie będzie chował w rękawie nieślubnego dziecka z trzema głowami. Taką wyłączność na swoją historię sprzedał facet, który przez 16 lat mieszkał na lotnisku. Co prawda nie JFK, ale Roissy-Charles de Gaulle. Zwykle chodzi o prawa do TEJ historii a nie TEGO człowieka.
O co jeszcze można się umówić?
O sfilmowanie książki. Jaka jest różnica pomiędzy skorzystaniem jedynie z samej historii a ekranizacją biografii, widać na przykładzie filmów o Jobsie. Okoliczności nabycia praw do zrobienia filmu na podstawie książki Isaacsona, są co najmniej dyskusyjne. Najpierw kręcić miało SONY, w końcu przeniosło prawa na Universal. Podobno potem w wytwórni żałowali tego tak, jakby stracili możliwość wyprodukowania Obywatela Kane. Moim zdaniem, jedyną dobrą stroną filmu Jobs z 2013 roku (IMDb: 5,9), jest Ashton Kutcher. Widz w zasadzie nie musi używać mózgu, wystarczą same oczy. Narracja jest prowadzona jak w reality show MTV, nie da się nie nadążyć. Inaczej historię opowiada Aaron Sorkin w Steve Jobs (IMDb: 7,2). W wywiadach wyraźnie mówił, że nie chciał przejmować czyjejś wizji życia Jobsa. Sam dokonał selekcji przełomowych dla bohatera wydarzeń. O tym, które należy do nich zaliczyć, dowiedział się z indywidualnych rozmów z wybranymi osobami z otoczenia Jobsa. Pokazał całą jobsowatość Jobsa, wykorzystując zaledwie ułamek faktów z jego życia. Tak też można!
Na co uważać?
Na prywatność, dobre imię i wizerunek postaci, które są pokazywane w filmie. Trzeba też pamiętać, że Europa to nie Ameryka. W Stanach, przejdzie w filmie niemalże wszystko, w ramach swobody wypowiedzi. Ich zdaniem, film oparty na faktach może mieć w sobie tyle prawdy, co ploty z tabloidów. Pracując w Polsce:
- jeśli to możliwe i w ogóle ma w danej sytuacji sens, skontaktuj się z postacią o której ma być film a jeśli ta osoba nie żyje – z najbliższymi. Odmowa współpracy nie oznacza, że nie wolno kręcić. Trzeba jednak pamiętać, by nie naruszać dóbr osobistych bohaterów. W razie konfliktu będzie o wiele łatwiej, jeśli sami zainteresowani udzielali informacji na swój temat. Zwłaszcza, jeśli skusił ich ewentualny sukces kasowy;
- nie wyposażaj autentycznych postaci w negatywne cechy, które nie mają pokrycia w legalnie uzyskanych informacjach o postępowaniu bohaterów. Odsyłam do opisanej w mojej książce Prawo dla filmowców sprawy filmu Jesteś Bogiem. Jeśli postać jest na tyle nieciekawa, że musisz ubarwić jej życiorys, to może nie warto robić o niej filmu?;
- nie bądź jak Żuławski. Jeśli opowiadasz o postaci, którą widzowie mogą bez trudu rozpoznać poprzez kontekst i podane informacje, zmiana imienia, na przykład z Weronika na Esterka, na wiele się nie zda. Zwłaszcza przy ocenie czy doszło do naruszenia dóbr osobistych Weroniki. Może się oczywiście zdarzyć, że ktoś jest przewrażliwiony na swoim punkcie i wydaje mu się, że wszyscy, wszędzie o nim mówią. I o nim filmują. Biorąc to pod uwagę, lepiej się samemu nie podkładać;
- jeśli uważasz, że Twój całkiem zwyczajny i stroniący od rozgłosu sąsiad ma niezwykłe życie, możesz je sfilmować pod pewnymi warunkami. Gdy obiekt nie ma nic przeciwko i chętnie przystępuje do współpracy, sytuacja jest czysta. I rzadka w przyrodzie. Możesz sfilmować życie sąsiada, ale nie naruszając jego prywatności. Dotyczy to etapu dokumentacji oraz samej treści filmu. Chodzi o to, by na drugi dzień po premierze, faceta nie zaczęli rozpoznawać ludzie na ulicy a rodzina dalej utrzymywała kontakt. To są bardzo względne kwestie. Czasem przecież nawet najbliżsi nie zidentyfikują bohatera. Innym razem, Tobie może się wydawać, że oto oglądasz na ekranie swoje życie. Prawdopodobieństwo, że Bridget Jones albo Kac Vegas są akurat o Tobie, graniczy z zerem. Jeśli bohater zdecyduje się na pozew, będzie musiał udowodnić, że faktycznie doszło do naruszenia jego prywatności, dobrego imienia lub innych dóbr osobistych;
- jeśli robisz film o osobie powszechnie znanej, pamiętaj, że jej status społeczny nie rozciąga się automatycznie na członków rodziny. W przypadku ludzi pełniących funkcje publiczne, prywatność ulega znacznemu ograniczeniu. Nie ma o niej mowy, jeśli chodzi o działania w ramach pełnienia owej funkcji. Są też orzeczenia z których wynika, że takie podejście rozciąga się także na aspekty życia prywatnego, mające istotny związek z świadomie zajmowanym miejscem w społeczeństwie. Rodzina to inna sprawa. Inaczej trzeba podejść, przykładowo, do Ivanki Trump, chyba mieszkającej razem z dziećmi pod marynarką Donalda, niż do córek Ryszarda Petru. Tak, on też ma dzieci.
Najbezpieczniejszą i najwygodniejszą opcją, z perspektywy dokumentacji i kwestii prawnych, jest wykupienie praw do autoryzowanej biografii. Jeśli mimo to film będzie wiarygodny, interesujący i inspirujący dla widzów, koniecznie chcę poznać bohatera!