„Narcos”: niedozwolone używki i niby dozwolony użytek

Narcos należy akurat do tych seriali, do których musiałam się przekonać. Objawem jest to, że pod koniec odcinka nie myślę o następnym, tylko sprawdzam, czy przełożyłam dowód rejestracyjny z torby siłowniowej do pracowej. Absolutnie mnie to nie zraża! Podobnie trudne początki z Zakazanym Imperium, skończyły się  zespołem odstawienia, jeśli mogłam oglądnąć na raz tylko jeden odcinek.

escobar

Narcos niby jest o Pablo Escobarze, ale opowiada wiele więcej, niż tylko historię modelu biznesowego kolombijskiego barona narkotykowego. Fabuła jest oparta na faktach, nie jest to jednak serial dokumentalny ani nawet paradokument. Zrobiono go jednak tak, by widz uwierzył, że pokazane wydarzenia mogły tak właśnie wyglądać. A co ma do tego prawo?

Plakat reklamujący drugi sezon serialu, więcej materiałów dostępnych jest tu.

Czym są materiały archiwalne?

W Narcos wykorzystano wiele archiwalnych ujęć. Są to nie tylko fragmenty programów telewizyjnych. Niektóre wyglądają na amatorskie ujęcia, okazywane podczas imprez rodzinnych. Przedstawiają one nie tylko familię i współpracowników Escobara, ale także polityków i inne powszechnie znane osoby. Czy na korzystanie z tego typu materiałów w filmie opartym na faktach, trzeba mieć czyjąś zgodę i czy trzeba za jej uzyskanie zapłacić?

Filmowcy w Stanach Zjednoczonych, akurat pod tym względem, mają gorzej. O wiele częściej, niż europejscy koledzy, za pozwolenie muszą płacić, w dodatku czasem żadna kasa tego nie załatwi. Znane są przypadki, gdy telewizja w najbardziej demokratycznym kraju świata, nie udostępniała materiałów filmowcowi, bo…nie były zbyt pochlebne dla prezydenta. Akurat tego, o którym był robiony film. Nie będę teraz rozwijać wątku, ponieważ chcę skupić się na polskich realiach. Wspominam o amerykańskich tylko ze względu na kraj produkcji Narcos. Poniższe przykłady, nawet jeśli dotyczą amerykańskich produkcji, analizuję na podstawie polskich przepisów. Należy je traktować w ramach co by było gdyby, czyli gdyby polski filmowiec miał podobny problem.

Tak zwane materiały archiwalne mogą mieć różny status na gruncie ustawy o prawie autorskim. Jeśli mają charakter indywidualny i twórczy, który można osiągnąć poprzez kadrowanie, montaż czy ścieżkę dźwiękową, są utworami. Jeśli należą do kategorii ktoś nacisnął guzik i się nagrało, czyli stanowią rejestrację bez żadnej lub żadnej istotnej ingerencji operatora czy innych współtwórców, prawo nazywa je wideogramami.

Pytać? Płacić? Brać?

W przypadku materiałów-utworów, nikogo nie trzeba pytać o zgodę, a tym bardziej za nią płacić, jeśli minęło 70 lat od śmierci głównego reżysera, autora scenariusza, autora dialogów lub kompozytora muzyki skomponowanej do utworu audiowizualnego. Wiadomo, że nie wszystkie powyższe osoby są zaangażowane w tworzenie typowych materiałów, wykorzystywanych później jako archiwalne.

Prawo producenta wideogramu do żądania pieniędzy za korzystanie z niego, wygasa z upływem 50 lat następujących po roku, w którym materiał został sporządzony. Uwaga! Wideogramy dają mniej praw, niż utwory. Czasem wystarczy zapłacić, bez pytania o zgodę. Wrócę do tego kiedy indziej. Na razie interesuje nas nas zero kosztów, zero zgód. Budżet został przekroczony trzy miesiące temu czterokrotnie, poza tym nie ma czasu na procedury pozyskiwanie zezwoleń. W takich sytuacjach zbawienny okaże się dozwolony użytek. Obejmuje on zarówno filmy-utwory, jak i filmy-wideogramy.

Czy dozwolony użytek jest…dozwolony?

W moim bardzo krótkim kursie o prawie autorskim tłumaczę, że dozwolony użytek pozwala nie pytać uprawnionego czy można skorzystać i za ile. To sytuacje, w których przepisy rozstrzygają, że cel, jaki ma być zrealizowany na przykład przez filmowca jest ważniejszy, niż monopol prawnoautorski. Najczęściej wykorzystywaną postacią dozwolonego użytku jest cytat.

Aby skorzystać z cudzego materiału filmowego we własnym filmie w ramach cytatu:

  • można korzystać tylko z takich filmów, które były, za zgodą uprawnionego, pokazane publiczności;
  • to, co się samemu robi, musi być utworem. Chodzi o to, by cudzy fragment był jedynie elementem twórczej, nowo powstałej całości;
  • wolno korzystać z „urywków” cudzego filmu lub nawet całości, jeśli cudzy film zalicza się do kategorii „drobny”. Nie mam pojęcia co to znaczy. Nikt nie ma. Należy posługiwać się intuicją. Pewnie akurat w tym zakresie, lepiej mają ją rozwiniętą filmowcy, niż prawnicy;
  • cytat jest dozwolony tylko dla osiągnięcia wymienionych, bo raczej nie opisanych, w ustawie celów. Należą do nich wyjaśnianie, polemika, analiza krytyczna lub naukowa, nauczanie lub prawa gatunku twórczości. Wystarczy realizacja jednego z nich. W przypadku filmów dokumentalnych, paradokumentalnych lub opartych na faktach, w grę wchodzi wyjaśnienie, nauczanie lub prawa gatunku twórczości;
  • wolno także cytować na potrzeby parodii, pastiszu lub karykatury.

Jeśli filmowiec ma zamiar wyjaśnić widzom, jak wyglądał atak na Pałac Sprawiedliwości, przeprowadzony na zlecenie Escobara, nie pokaże przecież relacji z pikiet przed siedzibą polskiego Trybunału Konstytucyjnego. Odwoływanie się do archiwalnych materiałów, przy zachowaniu kontekstu historycznego, zawsze ma walor edukacyjny. Ten cel jest także jednym z wielu, który stawiają sobie twórcy dokumentów. Nie widzę jednak powodu, by nie dopatrzyć się go także w niektórych produkcjach fabularnych. Jeśli filmowiec pracuje nad czymś, gdzie wykorzystuje cudzy materiał z innych powodów, sprawa się komplikuje. Artyści lubią usprawiedliwiać zapożyczenia prawami gatunku twórczości. Prawnicy nie cierpią być pytani, co się w owych prawach mieści, a co nie. Sprawa przypomina dylemat z cyklu: co było najpierw: jajko czy kura? Ćwiczono odpowiedź na przykładzie muzyki hip-hop i stosowanego tam powszechnie samplingu. Jedni mówili, że ten gatunek powstał z naruszeniem cudzych praw. Inni mówią, że gdyby nie owe „naruszenia”, hip-hop nie mógłby się rozwijać i że żaden monopol nie może sięgać tak głęboko, by paraliżować, lub wręcz uniemożliwiać, twórcze działania innych.

Co mogę poradzić filmowcom? Uważam, że prawami gatunku twórczości można się wybronić przy filmach opartych na faktach. Przy dokumentach nie będzie potrzeby sięgania po taką deskę ratunkową, bo zwykle korzystanie zmieści się w wyjaśnieniu lub nauczaniu. Moim zdaniem, w prawach gatunku twórczości mieści się to, co zrobił Bertolucci w Marzycielach.

The Dreamers – One of The Insatiables from Scott Thomas Smith on Vimeo.

Skąd to wiem? Intuicja! Fragmenty pokazanych filmów mają nie tylko walor estetyczny. Nie jest tak, że twórca je po prostu bierze, bo nie chce mu się samemu nagrać, co potrzeba. Fragmentom nadany jest odmienny sens, w ramach nowego filmu. Te kwestie są bardzo ocenne, co nie ułatwia pracy filmowcom. Ani ich producentom.

UWAGA: nie jest prawdą, że z cytatu można korzystać w celach niekomercyjnych. To mit, który przywędrował z USA. Niech tam lepiej zostanie, bo polskie prawo nie stawia filmowcom takiego wymagania. Mówi, że wystarczy realizacja jednego z wymienionych w ustawie celów. To one są uzasadnieniem dla skorzystania z cudzego filmu bez pytania o zgodę a nie fakt, że się na swojej twórczości nie zarobi.

Cytat należy oznaczyć, żeby widz wiedział, kiedy co i czyje ogląda. W przypadku filmu jest to dość czytelne. Uważam, że ze względu na obowiązujące zwyczaje i cel cytatu, w produkcjach fabularnych dopuszczalne jest zamieszczenie stosownej informacji w tyłówce. Dokumentom natomiast, zwykle nie zaszkodzi, jeśli naniesie się belkę na zapożyczone ujęcia.

Czy to naprawdę działa?

W teorii. W praktyce producenci często boją się zaufać filmowcowi i jego wiedzy na temat dozwolonego użytku. Boją się pozwu. To, że ma się do czegoś prawo, nie zabroni przecież drugiej stronie zapytać sądu, czy aby na pewno. Oznacza to koszty, stracony czas, czyli wszystko, co jest i tak zmorą producenta i bez procesu. Opowiadano mi o przypadku, kiedy jeden z najbardziej znanych na świecie polskich reżyserów, chciał wykorzystać fragment cudzego filmu. Kilka sekund. W jednej ze scen, bohater, będący postacią autentyczną, miał oglądnąć, w samo południe, pewien film. I nie ogląda! Reżyser nie chciał wzbudzać, akurat z tego powodu, zainteresowania amerykańskiej wytwórni.

To w końcu brać czy nie brać?

Zależy. Od sytuacji, od materiałów, od ewentualnych konsekwencji. Niektórym filmom dobrze robi rozgłos. Przy pewnych tematach, dział PR będzie mocno odradzał uprawnionym wycieczkę do sądu. Czasem radzę, żeby jednak wystąpić o zgodę. Nawet jeśli nie jest ona wymagana przez prawo. Zwykle wymaga jej święty spokój. I prawie zawsze, producent.