Prawo a film dokumentalny

W ostatnich latach forma dokumentalna jest coraz chętniej wybierana przez twórców filmowych. Podczas, gdy pełnometrażowe produkcje trafiają raczej do koneserów, przeciętny widz z zainteresowaniem ogląda seriale dokumentalne. Temu trendowi sprzyjają platformy. Netflix wypracował w dodatku model, w którym na podstawie cieszącego się popularnością dokumentu powstaje film fabularny. Poniżej kilka uwag i sugestii na temat prawnych aspektów tworzenia dokumentu.

Domena publiczna to nie wszystko!

Niektórzy filmowcy niesłusznie zakładają, że skoro fakty nie są chronione prawem autorskim, to tworzenie dokumentu jest wolne od większości problemów prawnych. Pojęcie domeny publicznej jest nadużywane, jednak powszechnie panuje przekonanie, że obejmuje ona fakty. Prawdą jest, że prawo nie przyznaje monopolu na korzystanie z informacji. Nie jest jednak prawdą, że nie chroni cudzego wysiłku włożonego w ich ustalenie. Pracę nad scenariuszem warto zacząć od researchu rynku wydawniczego. Nierzadko zresztą, to pod wpływem wciągającego reportażu podejmowana jest decyzja o sfilmowaniu historii. Granica pomiędzy przedstawianiem faktów a opowiadaniem cudzej opowieści o nich, jest bardzo cienka i ruchoma. Nie da się z góry udzielić odpowiedzi na pytanie czy każdy film dokumentalny, którego premierę poprzedziło wydanie reportażu, ingeruje w prawa autora tekstu. Nie można jednak tego wykluczyć. Istotne znaczenie ma powszechna znajomość tematu. Przekłada się to na dostępność źródeł oraz na wysiłek filmowców w opowiadaniu historii.

Dokument, dokładnie tak jak film fabularny, musi mieć scenariusz. On sam w sobie jest twórczą opowieścią a nie zestawieniem suchych informacji. Jeśli są one dostępne za pośrednictwem równych tekstów czy nawet innych filmów, poszczególne wątki zostały przedstawione opinii publicznej w zasadzie w wyczerpującym zakresie, filmowiec ma dużą swobodę przy tworzeniu swojej opowieści. Może wybrać osobę narratora, od razu nadając swojemu dziełu pewien kontekst. Znając dogłębnie historię, filmowiec zadecyduje o czym ona tak naprawdę jest. Czy dokument The Inventor: Out for Blood in Silicon ValleyBlood , traktowany jako element towarzyszący książce  Bad Blood: Secrets and Lies in a Silicon Valley Startup (aut. John Carreyrou), który poprzedził powstanie serialu The Dropout, to opowieść o cynicznym oszustwie, naiwnej i zaburzonej wizjonerce a może o łatwowierności społeczeństwa?

Z inną sytuacją mamy do czynienia w przypadkach, kiedy o zdarzeniach wiemy tyle, ile przeczytamy w cudzym tekście. Mimo iż przedstawia on fakty, to o ich selekcji i ułożeniu zdecydował autor. Nawet jeśli uda się wykluczyć naruszenie praw autorskich, w tym zależnych, jeśli traktować film dokumentalny jako opracowanie, to pozostaje kwestia dóbr osobistych pisarza. Podjął on określony wysiłek intelektualny, aby zrealizować zamierzony cel. O ile ochronie nie podlega sam proces twórczy, to autor może decydować o kontekście korzystania z niego przez osoby trzecie. Nawet, jeśli efekt działań twórczych nie stanowi utworu. Trudności może dostarczyć proces udowodnienia, że scenariusz danego filmu dokumentalnego stanowi wykorzystanie efektu działalności twórczej autora. Uważam, jednak że w określonych okolicznościach wykazanie opisanej wyżej relacji będzie możliwe. W związku z powyższym, jeśli na rynku istnieje pozycja kompleksowo przedstawiająca historię, która ma być przełożona na formę dokumentalną, nie warto tego ignorować. W zależności od sytuacji, wskazane będzie podjęcie współpracy z wydawcą i autorem. Może to oznaczać konieczność poczynienia inwestycji na etapie dewelopmentu, ale jak pokazuje doświadczenie, wydawca i autor prawdopodobnie i tak sami zgłoszą się do producenta. Ustalenie czy mają realną szansę egzekwowania swoich praw także oznacza koszty. Lepiej zatem je zaplanować i podjąć współpracę w określonych granicach i dobrej atmosferze. Wydawnictwu i autorowi niejednokrotnie będzie zależało przede wszystkim na tym, żeby widz otrzymał informację o książce. Być może zachęci go to do zakupu a także zaspokoi ego autora. I nie ma w takim oczekiwaniu niczego nagannego. Podobny problem pojawia się w innych dziedzinach. Przykładowo, prawo autorskie nie zabrania powoływać się na cudze odkrycia czy wyniki badań. Względy rzetelności i poszanowania dóbr osobistych nakazują jednak, by, przykładowo w artykule, przywołać imię i nazwisko osoby, która zakomunikowała społeczeństwu efekty swojej pracy. Nie widzę powodu, dla którego należałoby inaczej postępować przy tworzeniu dokumentu.

Czy trzeba kontaktować się z bohaterami?

Praca nad filmem dokumentalnym, nawet jeśli dotyczy jakiegoś zdarzenia czy zjawisk społecznych, i tak najczęściej oznacza grzebanie w czyjejś historii. W większości porządków prawnych, jeśli odnosi się ona do działalności zawodowej lub publicznej bohatera, można opowiedzieć ją w najdrobniejszych detalach. Uważać za to należy na te wątki, które wkraczają w życie rodzinne i sferę osobistą. Czym innym jest ujawnienie, że firma założona przez córkę ministra otrzymywała zlecenia, z ominięciem procedury przetargowej, finansowane z pieniędzy publicznych a inaczej należy kwalifikować historię o relacjach urzędnika z córką, osłabionych na skutek nakrycia ojca na zdradzie matki, której dopuścił się z jej bratem. Sądy w różnych krajach odmiennie podchodzą także do możliwości ujawnienia informacji z życia prywatnego, jeśli mogą one wpłynąć na wiarygodność polityka. Dotyczy to, przykładowo, ujawniania skandali obyczajowych z udziałem skrajnie prawicowych działaczy, zdobywających głosy wyborców o konserwatywnych poglądach. Im bardziej wątek odbiega od działalności dobrowolnie ujawnianej publicznie i dotyczy osób, które jedynie incydentalnie znalazły się w centrum zainteresowań, tym bardziej uzasadniona jest ostrożność. Czasami będzie ona wymagać uzyskania zgody na zaprezentowanie określonych informacji. Trzeba jednak pamiętać, że ze względu na konstrukcję ochrony dóbr osobistych w polskim systemie prawnym, może ona zawsze zostać cofnięta. Czasami rozmowa z bohaterami może mieć inny cel. Nie chodzi o wyłącznie o ich zgodę na ingerencję w prywatność czy próbę złagodzenia prawnych konsekwencji, jeśli wymowa dokumentu nie przypadnie bezpośrednio zainteresowanym do gustu. W niektórych przypadkach, filmowcy chcą zagwarantować sobie wyłączność na wysłuchanie opowieści u źródła i stałą współpracę. Zwykle za wynagrodzeniem. Nie daje to monopolu na fakty, ale może zapewnić swoistą wartość dodaną dokumentu. Zwracam przy tym uwagę, że takim asem w rękawie zwykle nie będzie główny bohater. Porozumienie z nim może zagrażać obiektywizmowi filmu a nawet uczynić z niego nie dającą się oglądać laurkę. Często chodzi o umowę z antagonistą głównego bohatera albo z osobą, która, z różnych względów, jak dotąd nie miała sposobności lub ochoty przedstawić swojej perspektywy. Przykładowo, twórcy The Tinder Swindler zapewne sformalizowali współpracę z ofiarami Shimona Hayuta. Sam bohater proszony o komentarz początkowo wyraził zainteresowanie współpracą, licząc na wzrost popularności i sowite wynagrodzenie. Ostatecznie film zrealizowano bez jego wpływu na treść, zresztą zapewne nigdy tego rodzaju ingerencja z jego strony nie była zamierzeniem filmowców.

Powtarzane kłamstwo wcale nie staje się prawdą

Opisując wydarzenia, które filmowiec kwalifikuje jako fakty, nie można bezrefleksyjnie powielać ich opisów z innych źródeł. Zwłaszcza, jeśli jest ich niewiele, są niepotwierdzone albo osoby które mogą potwierdzić informację są niedostępne lub niewiarygodne. Pokazuje to chociażby sprawa filmu Witajcie w życiu!. Analiza treści filmu dokumentalnego, ocena wiarygodność i informacji i ich źródeł także konsekwencji ich ujawnienia, zajęła sądom wszystkich instancji 18 lat. Co znamienne, poszczególne sądy diametralnie różnie oceniały działania filmowców. W jednym z orzeczeń wydanych w tej sprawie, sąd uznał poczynione przygotowania i ustalenia za wystarczające. W innym, sąd ocenił te same czynności za godzące w dobra osobiste zarówno samej spółki, jak i poszczególnych osób. Co najważniejsze, skutkiem wytoczonego powództwa był wieloletni zakaz rozpowszechnienia filmu. W zasadzie jedynym bezpiecznym źródłem informacji są orzeczenia sądowe. Dotyczy to zarówno kwestii rozstrzygnięcia o winie lub odpowiedzialności danych osób oraz okoliczności, które sąd uznał za wiarygodne. Dysponując sygnaturą orzeczenia, można wystąpić do sądu w trybie dostępu do informacji publicznej o udostępnienie uzasadniania wyroku. Większość jest zresztą publikowana za pośrednictwem stron internetowych, gromadzących rozstrzygnięcia określonego sądu. Prawdopodobnie, widz uzna za atrakcyjny dokument, którego twórcy przedstawiają alternatywną wersję zdarzeń w stosunku do tej, wynikającej z akt, prowadzonych przez instytucje publiczne. Jest to jednak wysoce ryzykowne, ze względu na powództwo z tytułu naruszenia dobra osobistego w postaci dobrego imienia. Wszystko zależy oczywiście od kontekstu. Za pośrednictwem reportaży, a także filmów, poznajemy historie osób, niesłusznie skazanych na dotkliwe kary pozbawienia wolności. Tu jednak optyka jest inna, bo piętnuje się zwykle nie osobę, która jest domniemanym sprawcą a ukarano niewinnego. Celem twórców jest obnażenie zaniedbań wymiaru sprawiedliwości, wytknięcie nieprawidłowości w procedurach. Zakładając dostępność odpowiednich dowodów, takie działanie jest prowadzone w interesie społecznym. Jest to przesłanka, która może uchylić zarzut bezprawności działania. A mógłby go próbować na przykład postawić sędzia czy prokurator, biorący udział w wadliwym postępowaniu. W takim przypadku, jeśli filmowiec dysponuje wiarygodnymi podaniami, okoliczności zdają się być sprzyjające. W sytuacjach, w których interes społeczny i wskazywanie nieprawidłowości z organizacji instytucji państwowych, przestrzegam jednak przed zbyt pochopnym osądem. Nie należy oczekiwać, że do tradycji europejskiej zostaną przeniesione rozwiązania, praktykowane w Stanach Zjednoczonych. Tamtejsze konflikty na tle naruszenia dóbr osobistych prawie zawsze rozstrzygane są na rzecz wolności słowa. Amerykanie przywiązują bardzo dużą wagę do pierwszej poprawki do Konstytucji Stanów Zjednoczonych. Dodatkowo, tamtejsi sędziowie często uznają język filmowy za swoistą metaforę, której nie można traktować całkiem na serio.

Czy dokument jako gatunek ma swoje prawa?

Wbrew oczekiwaniom niektórych filmowców, uniwersalna zasada, głosząca, że w filmie dokumentalnym można swobodnie wykorzystywać inne utwory, nie istnieje. Z dużą ostrożnością należy podchodzić do uzasadniania cytatu prawami gatunku twórczości. Nie jest tak, że w przypadku dokumentu, uzasadnione jest sięganie do dowolnych cudzych treści, wedle uznania twórców. W szczególności należy uważać na wykorzystywaną w dokumencie muzykę. Odradzam poleganie na przekonaniu, że skoro film opowiada losy danego twórcy, to uzasadnione jest wykorzystywanie jego piosenek jako elementu ścieżki dźwiękowej czy fragmentów zarejestrowanych koncertów. Z punktu widzenia twórców zapewne tak jest, jednak nie ma przepisu w ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych, który potwierdzałby zasadność takiego rozumowania. Cytat musi być uzasadniony wyjaśnianiem,  polemiką,  analizą  krytyczną  lub  naukowa,  nauczaniem  lub prawami gatunku twórczości. Co w praktyce oznacza ta ostatnia przesłanka, w obliczu braku orzeczeń sądowych, w zasadzie nie wiadomo. Dlatego przypisywanie jakichś uprawnień twórcom dokumentów jest wysoce ryzykowne. Samo oddawanie ducha epoki czy przybliżanie twórczości jako takiej, nie zawsze wpisze się w cel, jakim jest wyjaśnienie. Najbezpieczniejszym rozwiązaniem jest zatem uzyskanie stosownych licencji. W przypadku muzyki, zwykle ograniczą się one do synchronizacji z obrazem filmowym w zakresie ustalonych fragmentów, bez możliwości umieszczania konkretnych piosenek na osobnym nośniku w ramach ścieżki dźwiękowej. Należy także pamiętać, że nie istnieją uniwersalne reguły dotyczące dozwolonego użytku. Przepisy każdego państwo, nawet na terytorium UE, mogą wykazywać pewne odmienności. Dodatkowo, niektóre instytucje, z których archiwów filmowcy chętnie korzystają, przykładowo z fragmentów kronik filmowych, są uprawnione do samodzielnego ustalania warunków korzystania. Mimo iż w przypadku naruszeń dóbr osobistych, praktyka sądów amerykańskich świadczy o dużym stopniu zrozumienia dla filmowców, zasada ta nie rozciąga się na korzystanie z cudzej twórczości w ramach fair use. Przekonali się o tym chociażby twórcy dokumentu o Michaelu Jacksonie, wykorzystując urywki teledysków czy zarejestrowanych fragmentów tras koncertowych. Robiąc film, byli przekonani, że mogą to robić za darmo. Po wytoczeniu powództwa przez zarządcę spadkiem po artyście, woleli jednak iść na ugodę. Oznacza to, że wybrali zaspokojenie finansowe powodów, bo istniało ryzyko, że w sądzie uzyskają jeszcze więcej. Efekt zatem bardzo zbliżony to ustalenia zasad odpłatnego skorzystania z utworów.

Niezależnie od tego czy dane działanie mieści się w dozwolonym użytku, czy nie, należy zawsze oznaczyć utwór i autora. Polskie przepisy nie precyzują w jaki sposób. Trzeba przyjąć, że widz ma być po pierwsze poinformowany, które fragmenty są zapożyczone i od kogo. Jeśli estetyka kadru stoi na przeszkodzie zamieszczania belek, można załatwić sprawę w napisach końcowych. W większości filmów dokumentalnych, podpisy mają na celu nie tylko zadośćuczynić prawom autorskim, stąd też umieszczanie ich na bieżąco nie stanowi zwykle problemu.

„Schody” i inne drabiny do komercyjnego sukcesu

Last not least! Twórcy scenariuszy filmów dokumentalnych powinni pamiętać o potencjale komercyjnym tego gatunku. Wedle scenariusza można zrealizować pełen metraż, serial a także opracować podstawę literacką w formie fabuły. I tu ponownie, producent może być zainteresowany zarówno pełnym metrażem jak i serialem. Warto zatem, by te możliwości były odzwierciedlone w umowie pomiędzy twórcą serialu i producentem oraz w wynagrodzeniu twórcy. Nie wiem jak to działa, ale mimo że widziałam dokument, opisujący historię Michaela Petersona, będę z zapartym tchem śledzić poczynania Colina Firtha w fabularnej wersji wydarzeń. Mimo że i tak nie dowiem się, jak przebiegały w rzeczywistości.