Aaron Swartz (1986-2013): dzisiaj takich celebrytów już nie ma!

Aaron Swartz skończyłby dzisiaj 30 lat.  Nie skończy, bo od prawie 4 lat nie żyje. W Wikipedii można o nim przeczytać: „amerykański programista, publicysta, działacz polityczny i internetowy (haktywista)”. O wiele lepiej charakteryzuje go jednak tytuł książki Chłopiec, który mógł zmienić świat.

Warto oglądnąć film o Aaronie. Albo w serwisie Netflix, albo, tak, jakby Swartz pewnie wolał. Za darmo na YouTube.

Film polecam raczej po to, żeby się dowiedzieć, kim Swartz był a nie dlaczego popełnił samobójstwo. Trzeba pamiętać, że geniusze bardzo często lepiej radzą sobie z abstrakcyjnymi problemami, niż z ogarnianiem codzienności. Oczywiście, lepiej by było, gdyby instytucje państwowe skupiały się na wykorzystaniu nadzwyczajnych umiejętności wybitnych jednostek. Bywa, że wolą się skupiać na komplikowaniu im codzienności.

Na mnie największe wrażenie zrobiła niesamowita produktywność Swartza i potrzeba zapisywania swoich przemyśleń. No i że w ogól miał jakieś przemyślenia, warte zapisania, w zasadzie odkąd skończył 12 lat. Jego publiczne, także te spisywane, wypowiedzi, dominowały takie tematy jak wolna kultura, komputery i programowanie, mechanizmy rządzące polityką, media, kultura oraz…edukacja. Poglądy Swartza są warte dyskusji. Nawet jeśli się nimi kompletnie nie zgadzam, przeciwnik jest trudny! Nie powtarza zasłyszanych sloganów, ale każdą opinię rzeczowo uzasadnia. Dobiera oryginalne przykłady, odwołuje się do wielu źródeł.

Dla mnie szczególnie ciekawe, bo wcześniej nieznane, było spojrzenie Aarona Swartza na edukację. Niektóre ze swoich obserwacji, przedstawił podczas wykładu, danego w Safra Center na Uniwersytecie Harvarda w 2011 roku. Wiele z nich można odnieść także do polskich realiów. Przytaczam wybrane z nich, opracowane w oparciu o rozdział School i Welcome to Unschooling z The Boy Who Could Change the Wold, The New Press, 2015 (s. 287-320 i 323).

boy_who_could_change_the_world_final

Prawdziwa nauka odbywa się w szkole, prawdziwa nauka to ciężka praca

Zanim dziecko trafi do szkoły, jest ciekawe w zasadzie wszystkiego. Męczy rodziców pytaniami a po co? a dlaczego? a jak długo? Kiedy ci już mają dość, oddają dzieci do szkoły. Tam już nauka nie odbywa się intuicyjnie, metodą eksperymentów, prób i błędów. W szkole dzieje się prawdziwa nauka a to oznacza ciężką pracę! Ławki są wielkie, tablica bezkresna.

Nauczyciele gadają do nas godzinami, siedząc naprzeciwko klasy. Czasem pokażą jakiś obrazek, ale gównie gadają. I to takie nudy, że człowiek przysypia. Budzi się dopiero na dźwięk swojego imienia. Potworne znudzenie przerywa poczucie przerażenia. Dodatkowo ta świadomość, że oczy nauczyciela i wszystkich w klasie są skierowane na ciebie w oczekiwaniu na twoją porażkę. Ten strach paraliżuje i ogłupia. Z wielu badań wynika, że wywołanie przez nauczyciela do odpowiedzi, wywołuje wśród uczniów niepokój i każe, od razu, oceniać siebie jako idiotę. Skoro dotyczy to także studentów prawa, co mają powiedzieć uczniowie pierwszej klasy? Ludzie, także ci najmłodsi, obawiają się, że się wygłupią przed całą grupą, że zostaną wyśmiani. Gdy nauczyciel zadaje pytanie, to nie jest szansa na naukę na własnych błędach czy uzmysłowienie sobie szerszego kontekstu. To jest wyłącznie czas na dobrą odpowiedź!

Wieczny horror 

System edukacji jest perfekcyjny pod jednym względem: utrzymywania atmosfery strachu i upokorzenia. Jeśli przeżyje się występ przed klasą, znajdą się inne narzędzia tortur. Nieustające zadania domowe, wykonywane po wielu godzinach w ławce. Do tego testy na czas, raporty dla rodziców, ciągłe oceny. Nikt nie tłumaczy, z czego to wynika, że dzieci mają obowiązek chodzić do szkoły. Po prostu posyła się je do miejsca, w którym są tresowane a nauczyciel ma zawsze rację.

W takiej atmosferze nie da się budować wysokiej samooceny czy zdrowej pewności siebie. Nie są się też rozwijać w świecie, w którym wszystko sprowadzane jest to model i uogólnień. Jeśli coś cię szczególnie zainteresuje, to niedobrze! Po 50 minutach musisz przestawić się na inny temat i interesować innym przedmiotem. Żadnych pytań, poza przewidzianym czasem. Szkoła uczy jedynie zapamiętywania. Poszczególne przedmioty różnią się tylko tym, jakie rzeczy trzeba będzie zapamiętywać.

Z zapisków nauczyciela, który się starał

Swartz przytacza eksperyment, który przeprowadził Eric Mazur. Fizyk wykładający na Harvardzie, miał zajęcia ze studentami większości kierunków. Dla wielu fizyka była obowiązkowym przedmiotem wprowadzającym. Potem można było o niej zapomnieć. Mazur zauważył, że pomimo stosunkowo wysokich ocen i zadowalającej frekwencji na zajęciach, studenci określają jego przedmiot jako nudny i beznadziejny. Później wielokrotnie słyszał anegdoty, jak to ktoś miał z fizyki 5,0 lub 4,0 na studiach, ale tak naprawdę to niczego nie rozumiał a teraz już nawet nie pamięta, czego nie umiał i o czym zapomniał. Dziwiło go to.

Przeczytał kiedyś o badaniach dwóch fizyków z Arizony. Halloun i Hestenes wykazali, że być może studenci potrafią liczyć, ale kompletnie nie rozumieją zasad dynamiki. Podczas jednego z testów, zamiast kazać podstawiać cyfry do wzoru, zapytali, co się stanie, podczas zderzenia niewielkiego samochodu z ciężarówką. Trzeba było ocenić skutki kolizji. Co zostanie zmiażdżone, jak będą przebiegać oddziaływania, czy siły będą się równoważyć. Należało wybrać jedną z proponowanych odpowiedzi. Pytanie okazało się być najtrudniejsze w ramach całego testu. Złej odpowiedzi udzieliło 80%.

Mazur był przekonany, że to problem jakichś studentów z Alabamy. Jego, uczący się na Harvardzie, na pewno poradzą sobie z myśleniem problemowym. Przygotował podobne pytanie i…efekt był identyczny. Co gorsza, jeden ze studentów zapytał czy ma odpowiedzieć wedle tego, czego Mazur go nauczył, czy polegać na tym, co mu dyktuje własne doświadczenie. Tradycyjne, trudne zadania obliczeniowe poszły świetnie. To łatwe – tragedia! Co więcej, nie było ani jednej osoby, która rozwiązałaby zadanie problemowe, ale poległa na rachunkach. Było odwrotnie. Budowany latami system uczenia się na pamięć, zbiera żniwo także na Harvardzie.

Gdzie jest początek historii?

Swartz odkrył po latach, co jest powodem jego niechęci do uczenia się historii. Jak to możliwe, że tak pasjonujący temat, kompletnie go nudził? W szkole zwykle chodziło o to, ponownie, by sprawdzić, kto lepiej zapamiętał daty i jakieś abstrakcyjne wydarzenia. Szkoła uczy historii w złej kolejności. Chronologia sprawdza się przy opowiadaniu anegdot, ale nie dziejów świata. Nauczyciele zaczynają tę opowieść od miejsc i postaci, o których zwykle człowiek nie słyszał. Nie utożsamia się z ich problemami, w ogóle ich nie rozumie. Nuda! O wiele lepiej byłoby zaczynać opowiadanie od momentu, w którym żyjemy. Cofając się w czasie tłumaczyć, co sprawiło, że jesteśmy tu, gdzie jesteśmy. Trzeba stworzyć kontekst a nie oczekiwać, że zrobią to sami studenci.

Epilog

Jeśli ktoś chce poczytać, co poruszało Swartza do żywego, polecam jego nieedytowane zapiski na Raw Nerve albo wersję książkową, Raw Thought, Raw Nerve. Można ją nieodpłatnie ściągnąć tutaj. Tej książki jeszcze nie czytałam. Pozycja ma ponad 800 stron, więc jest bardzo mało prawdopodobne, żeby każdy rozdział prowokował do wzniosłych myśli. Wcale tego nie oczekuję. To, co Aaron Swartz zdążył zrobić w swoim krótkim życiu, jest wystarczająco inspirujące.

8376570891_0526baeb73_b

Fot. Daniel,J. Sieradski, Demand Progress founder and director Aaron Swartz, CC-BY-SA, from Wikimedia Commons: commons.wikimedia.org/wiki/File:AaronSwartzPIPA.jpg