Kiedy oczy krwawią, czyli czy można żądać od kina zwrotu pieniędzy?

Czy jest film, który chciałabym odzobaczyć?! Chyba tylko jakieś wybitne, półminutowe jutjubowe produkcje, bo nie lubię się męczyć.

Przerwałam kiedyś nawet Woody’ego, mimo że oglądam zawsze z sentymentu i w myśl zasady: zły Woody to i tak lepsza opcja, niż większość pozostałych propozycji. Rozumiem jednak, że są bardziej cierpliwi widzowie, dający filmom szansę. Do napisów końcowych. Kogo winić za stracony czas i pieniądze?! Do kasy kina niby najbliżej…

Czy można odstąpić?

Mem nawiązuje do odstąpienia od umowy. Opcja znana wszystkim, którzy kupują przez Internet, czyli…prawie wszystkim. Odstąpienie, w ogóle a nie tylko w tym przypadku, to sytuacja, w której udaje się, że umowy nie było. Strony zwracają sobie to, co od siebie otrzymały i nara. Dla tego, który wziął pieniądze i odhaczył kolejną transakcję, sytuacja mało komfortowa. W dodatku średnio logiczna. Umowy zawiera się przecież po to, żeby były zawarte. Żeby się rozmyślić skutecznie i bez przykrych konsekwencji, musi istnieć powód. Przewiduje się go albo w umowie, albo w ustawie.

Oczekiwania versus rzeczywistość to powód, dla którego konsument (!) kupujący przez Internet ma prawo odstąpić od umowy w ciągu 14 dni od otrzymania towaru. Nie zna się, szybko klika, nie doczytał opisu, różnicę między białym a ecru pozna dopiero, jak zobaczy na żywo. PS Pamiętajcie o tym, że jeśli kupujecie sprzęt w ramach działalności gospodarczej i wybierzecie niewłaściwy obiektyw do kamery, ze zwrotem nie będzie już tak łatwo.

Filmu w kinie przez Internet się ani nie ogląda, ani nie kupuje. Ale bilet – owszem i tu niespodzianka! To, że można zrezygnować z kupionego biletu, to przywilej konsumenta, zapisany w regulaminie kina, a nie prawo, wynikające z ustawy. Wedle ustawy, prawo odstąpienia od umowy nie przysługuje w przypadku umów dotyczących świadczenia usług, związanych z wydarzeniami rozrywkowymi lub kulturalnymi, jeżeli w umowie oznaczono dzień lub okres świadczenia usługi. Nie wdając się w polemikę czy kino to rozrywka, czy kultura, trzeba seanse filmowe do tego wyłączenia zaliczyć. Większość kin, frontem do klienta, pozwala zwrócić bilet, pod warunkiem, że zrobi się to z odpowiednim wyprzedzeniem.

Jest szansa, że oddany bilet kinowy, zostanie ponownie kupiony przez kogoś innego. Nawet w ostatniej chwili, idealnie by przedzierać się przez salę po ciemku, ocierając pośladkami po twarzach punktualnych widzów.  A jak jest w przypadku VOD? Inaczej! Z przepisów wynika, że wyłączeniem od możliwości odstąpienia są także umowy o dostarczanie treści cyfrowych, które nie są zapisane na nośniku materialnym, jeżeli spełnianie świadczenia rozpoczęło się za wyraźną zgodą konsumenta przed upływem terminu do odstąpienia od umowy i poinformowaniu go przez przedsiębiorcę o utracie prawa odstąpienia od umowy. Pewnie jest jakaś grupa widzów, na przykład rodzice niemowląt, która mimo wykupienia dostępu do filmu, nie ogląda go od razu. Przeważająca większość nie będzie czekała 14 dni z rozpoczęciem seansu. Niektóre z serwisów VOD wpisują informację o utracie prawa odstąpienia od umowy do regulaminu, inne atakują oknem dialogowym.

Last not least, jeśli kupi się film na DVD i co prawda go nie oglądnie, ale zerwie folijkę, od umowy także odstąpić w opisywanym trybie się nie da.

Czy można reklamować?

Powyżej opisałam prawo do odstąpienia od umowy w wyjątkowych okolicznościach, czyli po kupieniu kota w worku, kiedy ani kota, ani worka nie można było dokładnie pooglądać w momencie dokonywania transakcji. Można z umowy zrezygnować bez podawania powodu, trzeba się tylko zmieścić w terminie.

A co jeśli film został już oglądnięty, ale, delikatnie mówiąc, rozczarowuje? Czy kino powinno rozpatrzeć reklamację zdegustowanego widza? Jeśli film rozczarował przez wzgląd na jakość usługi, przykładowo student odpalający maszynę przysnął albo nie włączył dźwięku, ewentualnie nienamierzalne źródło światła rzuca jaskrawożółtą wiązkę  na ekran, można śmiało próbować. Jeśli chodzi o poziom filmu, będzie trudno.

W przypadku reklamowania towaru lub usługi, trzeba im coś zarzucić i udowodnić, że człowiek się nie czepia, tylko rzeczywiście jest, jak mówi. Towar lub usługa ma być taki, jak zapewnia producent. Tylko że łatwiej jest wykazać, że obiecał wodoodporny tusz, którego żadne wzruszenie w kinie nie ruszy a makijaż popłynął już na reklamach, niż przypisać odpowiedzialność za brak wzruszeń, mimo że takowe były w trailerze gwarantowane. Należy pamiętać, że w sądzie wygrywa nie ten, kto ma rację, tylko ten, kto ma dowody. Możliwe do obiektywnej oceny. Kwestie poziomu intrygi, scenariusza i humoru do takich nie należą. Doświadczam tego notorycznie, obserwując reakcje widzów na puszczane w kinie trailery.

Czy można czuć się oszukanym?

Woodym zaczęłam i Woodym, już prawie, kończę. Ostatnio notowania tego twórcy lecą w dół, zwłaszcza w ciałach kolegialnych, ale kiedyś dla dystrybutorów Woody to był pewniak. Do tego stopnia, że doszukiwali się go w innych filmach, nie do końca jasno informując, co mają na myśli. Woody na obcasach, w odniesieniu do produkcji, w której Woody placów nie maczał. Najzabawniejszy Allen od lat, opisując film Johna Turturro, w którym Woody co prawda gra, ale tekstu sam sobie nie pisał, ani pozostałych aktorów nie prowadził.

Oszukana poczuła się fanka filmów Szybcy i wściekli. Najpierw poszła do kina na Drive, bo reklamowano go jako podobny do The Fast and the Furious. Potem poszła do sądu, bo nie dopatrzyła się podobieństwa. Wylicza w pozwie, że Drive to wyjątkowo brutalny film, któremu daleko do przyjemnych ściganek. W dodatku obfituje w rasistowskie treści oraz nawołuje do przemocy wobec wyznawców judaizmu. W zwiastunach nie było nic o tym, że w filmie Żydzi są pokazani jako nieszczerzy mordercy, żarłoki, mający obsesję na punkcie chińskiego i włoskiego jedzenia. Jeśli ktoś tropi absurdalne sPRAWY przed amerykańskimi sądami uprzejmie donoszę, że powództwo oddalono. Dwukrotnie.

A czy polskie prawo daje możliwość pociągnięcia do odpowiedzialności dystrybutora, który wprowadza widzów w błąd?! Teoretycznie tak. Mamy, dzięki unijnej dyrektywie, ustawę o przeciwdziałaniu nieuczciwym praktykom rynkowym. Nieuczciwe to takie, które wprowadzają w błąd. A wprowadzenie w błąd to działanie, w jakikolwiek sposób powodujące lub mogące powodować podjęcie przez przeciętnego konsumenta decyzji dotyczącej umowy, której inaczej by nie podjął. Wprowadzenie w błąd może polegać na rozpowszechnianiu nieprawdziwych informacji lub informacji prawdziwych, ale w sposób mogących wprowadzać w błąd. Do obu przypadków z Woodym, moim zdaniem, pasuje. Do zachwalania filmu, że arcydzieło, że najlepszy, wstrząsający i niepowtarzalny – nie bardzo. Ocen i opinii nie należy dzielić na prawdziwe/nieprawdziwe.

Czego może żądać konsument wprowadzony w błąd w wyniku stosowania nieuczciwej praktyki rynkowej?!

  • żeby przedsiębiorca przestał wprowadzać w błąd;
  • żeby powyprowadzał z błędu tych, których w błąd wprowadził;
  • żeby złożył oświadczenie o odpowiedniej treści i formie, czyli, przykładowo, że wprowadził w błąd robiąc to i to, a prawda jest taka a taka;
  • żeby zapłacił odpowiednią sumę pieniężną na określony cel społeczny związany ze wspieraniem kultury polskiej, ochroną dziedzictwa narodowego lub ochroną konsumentów.

A gdzie zwrot za bilet?! Na końcu, na który zostawiłam jeszcze jedno przewidziane w ustawie roszczenie. Otóż można od przedsiębiorcy żądać naprawienia wyrządzonej  szkody  na  zasadach  ogólnych [chodzi o art. 415 Kodeksu cywilnego – przyp. I.B.],  w szczególności unieważnienia umowy z obowiązkiem wzajemnego zwrotu świadczeń oraz zwrotu przez przedsiębiorcę kosztów związanych z nabyciem produktu [przez produkt rozumie się także usługę – przyp. I.B.]. Ułatwienie takie, że to nie konsument ma wyliczać, dlaczego działania przedsiębiorcy należy uznać za praktykę wprowadzającą w błąd, ale to przedsiębiorca ma wykazać, że jego działanie takowej nie stanowi. I pewnie mu się to uda. Po pierwsze nawiąże do metaforycznego wydźwięku reklamy, czyli trailera, oraz zwyczajów branżowych przy montowaniu zwiastunu; będzie wymagał od konsumenta zachowania należytej uwagi ostrożności. Stargetuje widzów, wykaże, że na filmy określonych reżyserów, chodzi określony typ odbiorcy, o określonym zasobie informacji.

Jestem bardzo ciekawa, jak wyglądałoby w Polsce postępowanie w powyższej sPRAWIE. Obawiam się jednak, że moja ciekawość jeszcze długo pozostanie niezaspokojona. Kinomaniaków obawiających się niepewnych inwestycji, odsyłam do portalu IMDb. Jeśli film został oceniony na co najmniej 7,0 – seans, zazwyczaj, nie będzie stratą czasu. A jeśli ocenicie go inaczej? Pozostaje Wam już tylko mnie pozwać…