Sztuczna Inteligencja, prawdziwe problemy (04)

W ramach Gdynia Industry podczas Festiwalu Filmów Fabularnych w Gdyni, rozmawialiśmy o SI, światowo zwanej AI, w kinematografii. My, czyli  ja, Radosław Śmigulski (Dyrektor PISF), Kamil Przełęcki (Producent), Ilona Łepkowska (Gildia Scenarzystów Polskich) oraz Dominik Skoczek (Dyrektor ZAPA).

A motto dzisiejszego odcinka brzmi, parafrazując:  Gdzie te chłopy, prawdziwe takie?

Motto nie ma nic wspólnego ze składem panelu, bo kontekst zupełnie inny, ale napięcie zbudować trzeba.

AI w kinematografii: wyzwania, szanse, ryzyka

Tak brzmiał tytuł panelu, w którym wzięłam udział. W zasadzie te same hasła można by odnieść do AI w kontekście prawnym. Jedna z konkluzji gdyńskiego panelu jest taka, że owe wyzwania dla kinematografii, to m.in. wypracowanie narzędzi, które nie będą skuteczne ani w ogóle możliwe do zastosowania, jeśli prawo, najszybciej unijne i międzynarodowe, nie sprosta…wyzwaniom, jakie SI stawia obecnie obowiązującym przepisom.

Paneliści i uczestnicy dyskusji obecni na sali, byli podzieleni co do szans i ryzyk, związanych z coraz powszechniejszym wykorzystaniem SI w przemyśle filmowym. Debatę można oglądnąć na youtube. Nie będę przytaczać wypowiedzi innych uczestników, ograniczę się do moich przemyśleń. Oczywiście wieloma z nich dzielę się w ramach swoich wypowiedzi podczas panelu.

Wyzwania, szanse i ryzyka w kontekście branży filmowej i SI są różne, w zależności od wykonywanego zawodu. Wpłynie to także na sposób tworzenia lub interpretowania przepisów prawa. Skupię się w tym wpisie przede wszystkim na sytuacji twórców. Zupełnie inne nastawienie do narzędzi SI mają osoby odpowiedzialne za grafikę czy VFX. W tych obszarach SI umożliwia szybsze lub tańsze a czasami i szybsze, i tańsze uzyskanie pożądanego efektu. Abstrahując od fali powodziowej, wykonującej polecenia reżysera, SI pozwala także na dostosowanie produkcji do przepisów prawa, wiążących dystrybutorów w innych krajach. Przykładowo, w jednej ze scen „Oppenheimera”, naga na ekranach większości kin na świecie aktorka, na Bliskim Wschodzie i w Indiach nosi czarną szmatkę. Z perspektywy kontynentalnej tradycji prawa autorskiego, tego rodzaju cenzura to ingerencja w integralność dzieła i to z perspektywy kilku twórców: reżysera, scenarzysty i samej aktorki, dla której odzież lub jej brak istotnie wpływa na stworzenie artystycznego wykonania. W Stanach Zjednoczonych w osobiste prawa autorskie raczej się nie wierzy, bo a nóż zablokowałyby możliwość dystrybucji filmu w państwach, których obywatele mocno za to wierzą w coś lub kogoś innego.

Strajki scenarzystów i aktorów w Stanach Zjednoczonych pokazały, że są to grupy twórców najmocniej postrzegające SI raczej przez pryzmat ryzyka, niż szansy. Scenarzyści nie obawiają się, że nie wytrzymają konkurencji, rywalizując ze SI, o ile będzie to wyścig w kategorii tekst dobrej jakości. Obawiają się jednak, że niektórych producentów może interesować jakiś tekst a najlepiej dziesięć jakichś na wczoraj. Rozmowy prowadzone z producentami w ramach wspomnianych strajków pokazały, iż istnieje pokusa, by zlecić scenarzyście pracę na tekście wygenerowanym przez SI, co rzekomo skróci jej czas, usprawiedliwiając niższe wynagrodzenie. Wydaje mi się, że przez powszechność bezpłatnego chatu GPT oraz przekonanie, że na pisaniu zna się każdy, bo przecież każdy coś kiedyś napisał, powstało wśród niektórych przekonanie, że tam, gdzie chodzi o generowanie tekstu, zaangażowanie profesjonalisty może być mniejsze. Kiedy mówimy o obsłudze programów, które nie są tak intuicyjne w obsłudze i powszechnie wykorzystywane, przykładowo te, służące do generowania efektów specjalnych, zapał do pozbywania się człowieka w łańcuchu produkcyjnym zdecydowanie słabnie.

To nie jest czas na niewynagradzanie ludzi

Rozmowy na temat modelu wynagradzania twórców, których utwory posłużyły lub posłużą do trenowania SI, toczą się w trudnym momencie. Obecnie priorytetem, zarówno w Polsce jak i na świecie, jest zapewnienie godziwego wynagrodzenia współtwórcom filmowym z tytułu korzystania z filmów i seriali przez platformy streamingowe. Polski ustawodawca był blisko rozwiązania problemu w dysproporcji przychodów twórców i korzystających, ponieważ czytał propozycję stosownego przepisu w co najmniej trzech projektach. Ze względu na koniec kadencji parlamentu, wszelkie wykonane dotychczas prace, trzeba będzie rozpocząć od nowa. Filmowcy czytają o sukcesach nowych polskich seriali za granicą, udostępnianych w ramach usług VoD. Wiedzą o wysokiej oglądalności dobrze znanych produkcji, które teraz można oglądać wszystkie, wszędzie, naraz. Nie przekłada się to na polepszenie sytuacji finansowej twórców.

Dodatkowo, kiedy dowiadują się, że kolejne podmioty, robią COŚ z efektem ich pracy, dzięki czemu, ponownie, tylko osoby trzecie mają szansę na zysk, oczywistym jest, że domagają się pieniędzy. Powstaje pytanie za co i w oparciu o jaki model. Indywidualne uzgodnienia w ramach umów licencyjnych się nie sprawdzą. Dochodzenie do tego na co kto komu pozwolił i wykazywanie z czego, kto, w jakim zakresie skorzystał, będzie kontr produktywne. Konieczna jest obowiązkowa opłata, uiszczana przez podmioty trenujące lub zlecające trenowanie modeli SI, pobierana i dystrybuowana przez OZZ. Projektowane przepisy, implementujące do polskiego porządku prawnego dyrektywę DSM zakładają, iż będzie wolno zwielokrotniać rozpowszechnione utwory w celu eksploracji tekstów i danych, chyba że uprawniony zastrzegł inaczej w odpowiedni sposób. Ten odpowiedni sposób to, m.in., w przypadku udostępnianych przez Internet,  zastrzeżenie za pomocą środków nadających się do odczytu maszynowego. Zwracam uwagę, że chodzi o uprawnionego a nie o twórcę. Może się zatem okazać, że ten ostatni nie będzie miał niczego do gadania. Ale z drugiej strony, skoro uprawniony, czyli ten, kto dysponuje autorskimi prawami majątkowymi ma prawo zaprotestować takiej formie korzystania z utworu, to powstaje pytanie o zakres monopolu w tym kontekście. Dobrze by było, gdyby korzystanie z utworu w celu trenowania SI było uznane za odrębne pole eksploatacji. Obecnie taka interpretacja wcale nie jest oczywista. Moich wątpliwości nie budzi, ale znajdą się tacy, którzy powiedzą, że co to za forma korzystania, skoro utwór nie jest prezentowany nowej publiczności i co to za nowe pole, uwzględniając powszechność zwielokrotniania utworów rozmaitymi sposobami. Mimo iż sPRAWA jest ważna i wymaga uregulowania, na miejscu twórców filmowych angażowałabym się przede wszystkim w walkę o tantiemy ze streamingu. Tu przynajmniej wiadomo kto ma płacić i za co. Cieszą pojedyncze umowy ZAPA z poszczególnymi platformami, ale niestety te największe skłoni do dzielenia się przychodem jedynie egzekwowalny przepis rangi ustawowej.

Gdzie te chłopy, prawdziwe takie?

Podczas debaty w Gdyni rozmawialiśmy o przyszłości współistnienia na ryku autorów utworów oraz tych, którzy będą monetyzować wytwory generatywnej SI. Padły sugestie, że skoro ludzka twórczość będzie bardziej czasochłonna i kosztowna, to uczyni ją wyjątkowym dobrem, za które warto będzie zapłacić. Stąd konieczność informowania o fakcie i zakresie skorzystania z narzędzi SI przy generowaniu treści. Takie same argumenty, nie przekreślające znaczenia i przyszłości ludzkiej twórczości, albo po prostu twórczości, bo nie ludzka, to nie twórczość, padły podczas II Ogólnopolskiej Konferencji Prawa Autorskiego im. Profesor Elżbiety Traple. Podczas tego wydarzenia zwrócono uwagę na coś jeszcze: obecnie ulegamy trendowi mody na SI i swoistego utożsamiania jej z innowacyjnością. Sztuczna inteligencja to wyrażenie klucz przy aplikowaniu o granty. Zaczynamy każde narzędzie, które angażuje program komputerowy związany z oddziaływaniem na obraz czy ingerujący w tekst, klasyfikować jako SI.

Powyższe obserwacje, czyli twórczość ludzka jako wartość dodana oraz SI przejmujące, rzekomo, kontrolę nad światem, idealnie obrazuje dyskusja (?) na temat procesu tworzenia i uzyskanego efektu w filmie „Chłopi” (scenariusz i reżyseria DK Welchman, H. Welchman).

Polski kandydat do Oscara, będący malarską animacją, według reżyserki powstawał tak: „Nakręcony kamerą obraz rzutowaliśmy projektorem na płótno, po czym kilkudziesięciu malarzy mozolnie, klatka po klatce,  malowało kolejne fazy ruchu. W ten sposób tworzono sekwencje malowanych płócien, a z nich powstał cały film (…). Łącznie namalowano około 79 000 klatek” (D. Kobiela, czyli DK Welchman, w rozmowie z J. Tokarczyk, Lubię happy endy, „Film&TV Kamera”, 3/2023, s. 67 i s. 76).

Tomasz Raczek podzielił się z opinią publiczną następującymi ustaleniami:

Reżyserka uznała zarzut za oszczerstwo, stwierdzając: „Szerzenie takich informacji po tym, kiedy my — twórcy i produkcja filmu opowiedzieliśmy, jak film powstawał, że jest stworzony manualnie, przy użyciu animacji poklatkowej — to jak zarzucanie nam kłamstwa. Film może się podobać albo nie, ale ja nie pozwolę na nazywanie mnie kłamczuchą. Zapraszamy do naszego studia, aby zobaczyć magazyn, w którym znajduje się 3000 obrazów lub do naszego studia, gdzie chętnie otworzymy sceny z animacją i pokażemy/wyjaśnimy,  jak wygląda proces animacji. Ani AI, ani żadne filtry nie były użyte przy produkcji tego filmu.” [rozmowa DK Welchan z Interią podczas 48 Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni].

Czy programy komputerowe wspomogły pracę nad filmem i proces twórczy? Na pewno, czego zresztą autorzy filmu się nie wypierają. Jak jednak można było przeczytać w komentarzach pod artykułami dotyczącymi afery chłopskiej, malarstwo cyfrowe to nie SI.

Jakie wnioski można wyciągnąć z powyższej sPRAWY. Po pierwsze, zdaje się, że w opinii krytyka filmowego, skorzystanie ze SI w procesie twórczym to pójście na łatwiznę i dostarczenie niepełnowartościowego produktu, który Tomasz Raczek, porównując film do „Twojego Vincenta” nazywa czekoladopodobnym. Po drugie, taka sugestia spotkała się ze zdecydowanym sprzeciwem uprawnionych do filmu. Od razu każe mi to rozważyć nowy obszar sporów w przyszłości: naruszenie dóbr osobistych twórcy albo nawet i innej osoby zaangażowanej emocjonalnie w postawanie utworu, poprzez zarzut, iż skorzystano z narzędzi SI i się do tego nie przyznano. Podstawą roszczenia byłyby nie tyle przepisy prawa autorskiego, zwłaszcza w przypadku osób nie będących autorami, ale kodeks cywilny. Takie zarzuty nie naruszają więzi twórcy z utworem, ale mogą być rozpatrywane w kategorii naruszenia dobrego imienia czy swoistych dóbr osobistych odnoszących się do niezdefiniowanej twórczości artystycznej. Jeśli dojdzie kiedyś do stawiania niepotwierdzonych zarzutów na serio przez innego producenta i w celu zniechęcenia widzów do zapoznania się z obrazem, będzie to podstawą do uznania takiej aktywności za czyn nieuczciwej konkurencji.

Zatem, Drogi Widzu, będący także moim Czytelnikiem, który prognozujesz przejęcie kinematografii przez SI albo jej totalny upadek na rzecz „filmów” wrzucanych na TiKToka, pohamuj entuzjazm.