PILOT
Większość osób miałaby pewnie problem z wymienieniem swoich ulubionych filmów na temat umów. Być może pytani stwierdziliby, że w ogóle nigdy czegoś takiego nie widzieli albo, że widocznie musieli zasnąć. A przecież „Podziemny krąg” jest o umowie z klauzulą poufności, a „Ojciec chrzestny” pełen jest kontraktów opartych o prawo zwyczajowe.
Filmowi gangsterzy, zwłaszcza handlujący prochami, rozwalają zwykle łeb za niewłaściwe wykonanie umowy. Kwestie „deal!”, czy „umowa stoi!”, pojawiają się w filmach niemal tak często, jak „fuck” w „Wilku z Wall Street”.
Świadomość, że w ogóle zawarło się jakąś umowę pojawia się często dopiero wtedy, gdy druga strona sygnalizuje swoje niezadowolenie. Dopóki współpraca układa się bez zarzutu, po co zaprzątać sobie głowę prawniczym bełkotem. Warto jednak pamiętać, że jego sens jest często ukryty w przepisach, o których nikt przy ustalaniu warunków umowy nie wspominał. Ważne jest zatem także to, co zawarte między słowami. Jeśli kontrahenci nie zadbali o ich spisanie, stanowi to punkt wyjścia dla komedii omyłek. Raczej czarnej.
Z umową, jak z ciążą. Stosunkowo łatwo tej łaski dostąpić, a nawet tkwić w niej początkowo zupełnie nieświadomie. Gorzej natomiast z ponoszeniem jej konsekwencji. W przeciwieństwie do ciąży, do wstąpienia w stan związania umową może dojść przez podanie ręki, odpisanie na maila, złożenie konta na YouTube, a czasem nawet wskutek milczenia. Dobra wiadomość jest taka, że kontraktu można się wyprzeć, jeśli było się pod wpływem alkoholu. Jedno jest pewne. Obie sytuacje życiowe wymagają podniesionego poziomu świadomości.
Dzięki tej części filmowiec dowie się: kiedy dochodzi do zawarcia umowy; co to oznacza, że się zawarło umowę; kiedy można zrezygnować z zawartej umowy; czy krótka umowa to zła umowa; gdzie szukać tego, co ukryte między słowami.
Więcej w mojej książce „Prawo dla filmowców”, Wydawnictwo Filmowe Wojciech Marzec. Książkę można kupić, na przykład, tutaj.