Stawiam przed sobą dwa podstawowe zadania: 1) udzielać możliwie jasnych odpowiedzi, na co prawo pozawala; 2) dostrzegać w przepisach luki lub wieloznaczność i sugerować, jak można je usunąć.Z punktu widzenia nie-prawników, mieszanie tych dwóch punktów nie daje dobrych efektów. Powoduje, że i tak zadadzą na koniec przydługiego wywodu pytanie „to w końcu jak jest?!”
Dlatego w „Prawie dla filmowców” unikam analiz, które nie dają jasnych odpowiedzi. Jest to oczywiście uproszczona wizja rzeczywistości, ale dla wielu wystarczająca. W ramach sPRAWNEJ EDUKACJI chcę jednak niektóre wątki pogłębiać. Te, dotyczące roli scenarzysty, opracowałam także w wersji hardcore, zwanej naukową, o podtytule „dla innych prawników with love”. Odeślę do niej, jak już się ukaże, wszystkich spragnionych przepisów, przypisów, sygnatur i innych atrybutów prawdziwego prawnika. Poniżej prezentuję bardziej przystępną formę.
O co chodzi?
W tytule swojego artykułu Aleksandra Sewerynik zadaje pytanie, Scenarzysta: autor odrębnego dzieła czy współautor? Nie jest to pytanie nowe, co zresztą podkreśla sama Autorka, ale skoro wciąż pozostaje bez jasnej odpowiedzi, warto się nim zająć. Zwłaszcza, jeśli nurtuje mainstreamowych popularyzatorów prawa. Wątpliwość, w dużym skrócie, dotyczy tego czy scenarzysta, niezależnie od okoliczności, jest zawsze współtwórcą filmu? A co jeśli producent wykorzystał gotowy scenariusz, którego autor czekał cierpliwie, aczkolwiek coraz bardziej nerwowo, na ten dzień, aż ktoś zechce zapłacić za jego twórczość? I na tym udział scenarzysty w tworzeniu filmu się skończył. Czy należy go uznać za współtwórcę filmu?
Dlaczego nie wiadomo, o co chodzi?
Nie każdy, kto przewija się przez plan filmowy, może być uznany za współtwórcę filmu. Prawo podpowiada, że do tej elitarnej grupy należy zaliczyć osoby, które wniosły wkład twórczy w jego powstanie, a w szczególności: reżysera, operatora obrazu, twórcę adaptacji utworu literackiego, twórcę stworzonych dla utworu audiowizualnego utworów muzycznych i słowno-muzycznych oraz twórcę scenariusza.
Ustawodawca wyraźnie powiedział, że jeśli bierze się do filmu muzykę, która powstała już wcześniej, nie na zamówienie do filmu, to jej autor nie jest współtwórcą. W przepisach nie potraktowano w ten sam sposób twórcy scenariusza [nawiasem mówiąc, twórcy adaptacji utworu literackiego też nie, ale skupiam się na scenarzyście]. Dlaczego? Nie wiadomo! Niby istnieje domniemanie racjonalności ustawodawcy. Wynika z niego, że wie, co robi i że jeśli jedną sytuację potraktował inaczej, niż drugą, to miał w tym jakiś cel. Wiemy jednak kto i jak tworzy w Polsce prawo. Zdarza się, że ludzie nieracjonalni. Na szczęście, powyższe domniemanie można obalić. Być może zatem ustawodawca nie wiedział/zapomniał/nie przewidział, że scenariusz też może, podobnie jak muzyka, powstać przed przystąpieniem do tworzenia filmu. I że scenarzysta może nie zostać dopuszczony do pracy przy powstającym filmie. Idąc tym tropem, trzeba by potraktować go, w tej konkretnej sytuacji, tak samo jak autora muzyki, który nie stworzył jej dla utworu audiowizualnego. Wykluczyć z grona współtwórców.
Ja przyjmuję jeszcze inny…scenariusz. Ustawodawca być może nie działał z premedytacją, żeby to ustalić, przydałby się dostęp do uzasadnienia tego dokumentu, ale podziałał prawidłowo. Będę przekonywać, że scenarzystę, niezależnie od sytuacji, czyli inaczej, niż twórcę muzyki, należy zawsze traktować jako współtwórcę filmu.
Znaczenie praktyczne problemu
Wedle art. 70 ust. 2 1 ustawy o prawie autorskim, współtwórcy utworu audiowizualnego oraz artyści wykonawcy są uprawnieni do dodatkowego, poza tym, co mają wpisane w umowie z producentem, wynagrodzenia. Płaci je, za pośrednictwem organizacji zbiorowego zarządzania, korzystający z filmu. Chodzi o to, żeby współtwórcom odpalić coś za pokazywanie filmu w kinie, w telewizji czy wypożyczanie go na DVD. Chodzi zatem o kasę. Należy się ona jednak wyłącznie współtwórcom. W interesie płacących jest, aby ta grupa była jak najmniej liczna. Oni na pewno będą zdania, że autor scenariusza, który nie został zamówiony, tylko kupiony gotowy przez producenta, nie mieści się w gronie współtwórców.
Znaczenie, zazwyczaj, teoretyczne
Prawo autorskie przyznaje współtwórcom pewne prawa, dotyczące efektu ich pracy. Logiczne, że powinni oni o nim decydować razem. Jeśli któryś z twórczych wkładów może funkcjonować poza wspólnym utworem, jego autor robi z nim co chce. Oczywiście wyłącznie poza filmem! Ta informacja nie przyda się zupełnie reżyserowi czy mistrzowi oświetlenia, ale będzie użyteczna dla autora muzyki albo scenografii. Gdyby doszło do naruszenia autorskich praw do całego filmu, każdy ze współtwórców ma prawo iść do sądu. Tym, co ugra, musi podzielić się z resztą. Sąd nie będzie mógł oddalić powództwa, z tego powodu, że współtwórca działa sam.
Dlaczego ten przepis, mimo że ważny, ma znaczenie raczej teoretyczne? Bo powyższe kwestie i tak reguluje umowa z producentem. Ustala się w niej, jakie prawa mu przysługują. Ponieważ zazwyczaj wszelkie możliwe, to on już będzie sobie za nimi chodził do sądu. Nie współtwórcy. Ani razem, ani osobo.
Dlaczego uważam, że scenarzysta zawsze powinien być uznany za współtwórcę filmu?
1) bo tak wynika z przepisów. Argument nasuwający się od razu, ale niezbyt przekonywujący. Przepisy zdają się być nieracjonalne, skoro każą inaczej traktować autora muzyki a inaczej autora scenariusza. Uważam jednak, że to rozróżnienie jest uzasadnione;
2) podstawowym argumentem za wykluczeniem z grona współtwórców autora scenariusza powstałego nie na konkretne zamówienie, jest to, że mogą się zdarzyć sytuacje, kiedy jego aktywność skończy się na pisaniu tekstu. A skoro tak, to scenarzysta nie wnosi twórczego wkładu w postanie filmu. Nie przekonuje mnie to.
Dla prawników współautorstwo ma miejsce, gdy:
- wkłady współautorów tworzą jedno dzieło: niezależnie od tego, kiedy scenariusz filmowy powstaje i z jakich pobudek, zawsze jest wcielony do filmu w sposób, który kończy się powstaniem jednej całości. Jak wynika z orzecznictwa, nie jest wcale konieczne, wniesienie wkładu twórczego w powstanie utworu jako całości. Ocenia się znaczenie efektu pracy danej osoby a nie na jakim etapie została ona wykonana;
- występuje współpraca autorów i ma być ona faktyczna a nie, przykładowo, wynikać z postanowień umowy: współpraca ma polegać co najmniej na uzgodnieniu zamiaru stworzenia wspólnego dzieła. Nie chodzi o to, żeby jeden współtwórca ingerował w to, co robi drugi. Mają mieć jedynie zamiar i chęć stworzenia wspólnym wysiłkiem, poprzez połączenie twórczych wkładów, jednego dzieła. I teraz dochodzimy do różnicy pomiędzy gotową, a nie skomponowaną na zamówienie muzyką, a uprzednio napisanym scenariuszem. Motywacja kompozytora może być różna, tak jak i wykorzystanie stworzonej przez niego muzyki. Jeśli ktoś tworzy scenariusz filmowy, to jego intencją jest wykorzystanie go w ramach filmu. Ten, kto chodzi z tekstem od producenta do producenta albo oferuje go na stronie internetowej, mówi: bierzcie i kręćcie z tego wszyscy! Jest wyraźnie zainteresowany tym, by inni współtwórcy dołożyli coś od siebie. Przy innym wykorzystaniu, tekst przestanie być scenariuszem filmowym. Nawet jeśli scenarzysta nie jest poproszony o obecność na planie i konsultacje z reżyserem, to i tak nieustannie pracuje tam jego utwór. Splata się on z efektem pracy reżysera, operatora obrazu i pozostałych współtwórców. To nie jest jakiś dorzucony element. Nie da się nie uzależnić od niego pozostałych twórczych wkładów. To jest właśnie twórczy wkład w postanie filmu. Twórcze aspekty, które wnosi scenariusz, są brane pod uwagę przez wszystkich pozostałych współtwórców. Ich decyzje, zależą od tych, które wcześniej podjął scenarzysta. To czyni autora scenariusza współtwórcą filmu. Zaryzykuję nawet stwierdzenie, że sytuacja nie ulegnie zmianie w przypadku wykorzystania scenariusza nie żyjącego już twórcy. Scenarzysta nie musi być na planie. Na montażu też nie. On już swoje zrobił. Sytuacja autora gotowej muzyki jest inna. Oczywiście okoliczności mogą być różne, ale ścieżka dźwiękowa raczej nie ma wpływu na to, w którym kierunku podąża twórczość pozostałych współtwórców filmowych. To, że ma wpływ na efekt końcowy, to za mało. Nie ma elementu współpracy. Często już po nakręceniu sceny, reżyser mówi konsultantowi muzycznemu, żeby mu znalazł coś dynamicznego, w stylu takiego a takiego zespołu a jak budżet się zepnie, to nawet i tego zespołu. Pozostali nie mają zatem pojęcia o muzyce. Scenariusz uwzględniają jednak wszyscy i na każdym etapie pracy.
3) gdyby ktoś chciał podnosić argument, że skoro autor gotowego scenariusza nie ma wpływu na jego późniejsze zmiany, jeśli scenarzyście nie zaproponowano współpracy przy tworzeniu filmu, od razu wyjaśniam, dlaczego jest chybiony. Doprowadziłby poza tym do pozbawienia statusu współtwórcy wiele osób! W większości umów z producentem filmowym, poszczególni współtwórcy rezygnują z wykonywania autorskich praw osobistych. Jednym z nich jest prawo do wprowadzania zmian do utworu. Nie powoduje to jednak, że reżyser, któremu wycięto sceny bo film był za długi, przestaje być współtwórcą.
4) w zasadzie najważniejszą konsekwencją uznania autora gotowego, a nie tworzonego na zamówienie scenariusza, jest konieczność wypłaty mu dodatkowego wynagrodzenia o którym pisałam wyżej. Aby mój poniższy argument był zasadny, trzeba zrobić badania wśród filmowców. Piszę zatem nie jak jest a jak mi się wydaje, że jest. Owo dodatkowe wynagrodzenie ma wprowadzić balans, pomiędzy nierówną pozycją producenta i współtwórców. Zwykle nabywa on prawa do poszczególnych twórczych wkładów, płaci raz i to by było na tyle. Niektórzy może wynegocjują sobie procent od sprzedaży biletów czy ilości sprzedanych DVD. Są takie produkcje, przy których byłoby to zresztą za duże ryzyko. Nie ma chętnych widzów, nie ma kasy! Czasem jest to jednak trudno przewidzieć. Nie powinno być zatem tak, że wynagrodzenie współtwórców pozostanie całkowicie niezależne od zainteresowania widzów i przemysłu. Wydaje mi się, że w przypadku muzyki, rzadziej producenci uzyskują prawa wyłączne do niej, także poza wykorzystaniem w filmie. W przypadku tej gotowej muzyki, sięgają po hity albo pozycje z banku utworów, na które i tak można otrzymać tylko licencje. Oznacza to, że kompozytor ma wiele opcji zarobienia na swoim utworze. Na takie rozwiązanie nie pozwoli sobie producent w odniesieniu do scenarzysty. Nie podpisze umowy, na podstawie której będzie mógł co prawda wykorzystać scenariusz w ramach filmu, ale nie będzie już mógł zabronić sprzedania go innemu producentowi. Dla scenarzysty oznacza to, że zarobi na swoim utworze tylko tyle, ile da producent. Nie jest to zatem nieuzasadnione, żeby skorzystał z wynagrodzenia, które należy się pozostałym współtwórcom. Trzeba dodać, że sytuacja niektórych z nich będzie jeszcze inna. Na przykład reżyser nie ma w ogóle fizycznej możliwości, by korzystać ze swojego wkładu twórczego poza filmem. Uważam jednak, że cel przepisu uzasadnia wypłacenie dodatkowych pieniędzy autorowi gotowego scenariusza.
Kolejna pomyłka ustawodawcy?
Odmienne znaczenie dla filmu autora muzyki ready for use, zostało podkreślone przez ustawodawcę w jeszcze jednym przepisie. Autorskie prawa majątkowe do filmu gasną po upływie 70 lat od śmierci najpóźniej zmarłego: głównego reżysera, autora scenariusza, autora dialogów, kompozytora muzyki skomponowanej do utworu audiowizualnego. Wygląda na to, że, ponownie, w przypadku autora scenariusza, pozostaje bez znaczenia, kiedy został on napisany. Warto podkreślić, że nawet jeśli tekst powstał na długo przed przystąpieniem do realizacji filmu, i tak owe 70 lat liczy się od śmierci tego, kto przeżył pozostałych. Fakt, że scenarzysta, zmarł, być może, jako pierwszy, nie płynie na czas trwania praw do filmu.
Wszystko gra?
Myślę, że jednak nie. Przepis budzi wątpliwości a mój tok rozumowania nie przekona wszystkich. Zwłaszcza autorów muzyki, którzy niechętnie dostrzegą różnicę pomiędzy ich sytuacją a efektem pracy scenarzysty. Wskazane by zatem było, aby przepis doprecyzować, uwzględniając to, co napisałam powyżej. Albo zmienić przyjęte rozwiązanie. Zapewniam jednak, że nie zakończy to wątpliwości filmowców, próbujących korzystać z prawa autorskiego. Będzie za to o jedną mniej.