We wczorajszym wydaniu Dziennika Gazeta Prawna, ukazał się wywiad, z reżyserem długo wyczekiwanego Smoleńska. Filmu nie widziałam i oglądać go nie zamierzam. Z przywołanej rozmowy wynika przede wszystkim, że Antoni Krauze jest nieszczęśliwym starszym panem. Nie każdemu reżyserowi po siedemdziesiątce, pisany jest los Woody’ego Allena czy Martina Scorsese. Trzeba pozwolić panu Krauzemu być nieszczęśliwym w spokoju. Z wywiadu zresztą wynika, że to właśnie ma zamiar robić przez resztę życia.
sPRAWNA EDKACJA wymaga, by korzystać z każdej okazji do nauczenia się kolejnej rzeczy. W powyższym smutnym wywiadzie oraz w późniejszych komentarzach publicystów, zarysowuje się konkretne pytanie: co może reżyser?
Pomyślmy o Smoleńsku jak o normalnym filmie. Załóżmy po prostu, że pewien reżyser chciał zrobić dramat oparty na faktach, albo wręcz film historyczny, a tymczasem dzieło zostaje zakwalifikowane w największej internetowej bazie filmowej (IMDb) jako fantasy. W przypadku Smoleńska, opis filmu zmieniał się z godziny na godzinę. W południe był to dramat/fantasy/film historyczny. Wieczorem bliżej mu było do gatunku fantasy/hisotyczny/mystery. Ewidentnie emocje, jakie wzbudza film, są bardzo trudne do ubrania w słowa. Ostatecznie oznaczono go w IMDb jako dramat.
Warto zwrócić uwagę, że to nie tak, że Amerykanie odkryli Smoleńsk. Tytuły do IMDb dodają użytkownicy. Także ci z Polski. Nie dzieje się to automatycznie, ale dopiero po zatwierdzeniu przez administratorów portalu. Ci na chwilę się zagapili i pozwolili na dodawanie fikcyjnych plakatów. Niektóre były zabawne, ale chyba nie powinny znaleźć się akurat w tym portalu. Pozytywna strona tej historii jest taka, że Polacy dowiedzieli się, czym jest IMDb. Nie jest na pewno żadną bazą z filmami, ale z informacjami o nich. To, że trafił do niej Smoleńsk, nie powinno dziwić, skoro użytkownicy odnotowali takie dzieła polskiej kinematografii jak Kac Wawa i Dzień dobry, kocham cię. Oba zresztą mogą pochwalić się lepszą oceną, niż Smoleńsk. Kończąc wątek IMDb, w zdecydowanej większości przypadków, jeśli filmowi przyznano co najmniej 7 punktów, seans nie będzie czasem straconym.
Po opublikowaniu wywiadu z Krauze, dziennikarze zaczęli się zastanawiać, czy Smoleńsk to rzeczywiście jego film. Sprawdźmy zatem, ile faktycznie może reżyser. Co jeśli z dramatu zrobi się mu fantasy? Nie poprzez opis w jakiejś bazie, ale kreatywny montaż lub dobór aktorów?
Dawid kontra Goliat
W walce, którą opiszę, Dawid nie zawsze wygrywa. Prawo autorskie jest ważne, o tym za chwilę, ale czasem wypiera je prawo dżungli. Przychodzi producent i mówi, że albo będzie tak, jak on życzliwie sugeruje, albo nic nie będzie. Teraz piłka jest po stronie reżysera. Musi się zastanowić czy chce zrobić film, czy dobry film. Wiele zależy od dorobku, pobranych kredytów i charakteru twórcy, więc odpowiedź na powyższe pytanie nie jest wcale oczywista.
Nie ma ustawy, która określałaby funkcje reżysera i gwarantowała mu jakąś szczególną pozycją na planie. Ze zwyczaju i praktyki wynika jednak, że „jest głównym realizatorem filmu, który przyjmuje na siebie zadanie twórczej realizacji dzieła filmowego, poprzez kierowanie całością prac artystyczno-twórczych grupy produkcyjnej na podstawie zatwierdzonego scenariusza.” Realizacja filmu ma się odbywać wedle koncepcji, uzgodnionej z producentem. W wywiadzie z Krauzem pojawia się wątek aktorki, grającej dziennikarkę. Problem jest podobno nie tylko z wykreowaną w scenariuszu postacią, ale także z rzemiosłem aktorki. Zasugerowano reżyserowi, że mógł wybrać lepiej. Zaraz potem postawiono tezę, że może nie mógł, bo pani jest związana z kuzynem Kaczyńskich. Tym samym, który pełnił w produkcji rolę przyzwoitki. Funkcję nazwano w napisach końcowych konsultantem ds obyczajowych. Rozmówca sugeruje zatem, że obsadą ról nie zajmował się reżyser. Ten utrzymuje z dumą, że sam aktorkę wybrał. A musiał? Ponownie, wracając do przyjętych zwyczajów, „reżyser ustala wraz z [P]roducentem obsadę aktorską, przy czym prawo podejmowania ostatecznych decyzji, z zachowaniem zasady dobrej woli i współpracy, należy do [P]roducenta.” I tyle!
No to może ten producent napodejmuje sobie kluczowych decyzji na początku a potem reżyser będzie miał już wolną rękę? Chyba nie bardzo. Podobno, „polecenia [R]eżysera o charakterze artystycznym wobec innych współpracowników w grupie zdjęciowej mają charakter wiążący, o ile nie naruszają warunków realizacji uzgodnionych z [P]roducentem.”
Producent bywa nazywany „(…)geniuszem, który przypadkowo znalazł się w środowisku filmowym.” Cudownie! A co jeśli jest do tego egocentrykiem z dużą ilością pieniędzy i wszyscy się zastanawiają, jaki przypadek sprawił, że ten wariat znalazł się w środowisku filmowym?!
Co zatem może Dawid w starciu z Goliatem? Wziąć swoją prockę i podziękować za współpracę. To nie dezercja. To czasem jedyny sposób, by żyć ze sobą w zgodzie. I nie musieć chować się na dnie życia.
Reżyser i prawo autorskie
Prawa autorskie w Europie są rodzeństwem syjamskim. Jeden z braci nazywa się prawa majątkowe a drugi autorskie prawa osobiste. Ten pierwszy ogarnia sposoby korzystania z utworu, decyduje m.in. czy i za ile będzie puszczony w kinie, na DVD, a może tylko w telewizji, czy trafi do Internetu. Zajmuje się stroną biznesową. Ten, w którego organizmie zlokalizowane jest serce, skupia się na więzi z utworem. Na tym, czy efekt końcowy jest zgody z założeniami twórcy. Pilnuje, by nie wprowadzać do dzieła zmian, na które autor nie wyraża zgody. Sprawdza także kontekst prezentowania utworu oraz czy do wszystkich dotarła informacja, kto jest twórcą.
Ponieważ nie zajmuję się teraz prawem do zysków reżysera, ale jego wpływem na to, co widzimy w kinie, istotne są prawa osobiste. W teorii brzmi dobrze. Praw tych nie da się sprzedać, nie można z nich zrezygnować. Daje to reżyserowi mocną pozycję. Wycinają mu scenę, mówi, że się nie zgadza. Chcą poprzerywać film reklamami, po jego trupie, bo przecież siądzie dramaturgia. Jeśli uzna, że przyczynił się do stworzenia gniota, za który już się wstydzi, też nie problem. Po prostu nakaże wykreślić się z napisów końcowych lub przyjmie pseudonim.
Pamiętajmy o tym, że nieprzewidywalnym egocentrykiem, przepraszam, artystą, może być także reżyser. Producent musi mieć narzędzia, aby ukrócić powyższą samowolę. Robi to nie tylko w swoim interesie, ale także pozostałych współtwórców i innych osób, zaangażowanych w produkcję. Film ma powstać i ma zarabiać. Trzeba zatem zawrzeć z reżyserem umowę, która będzie go trzymała w ryzach.
No dobra. A jak to się ma do zakazu zbywania autorskich praw osobistych i przenoszenia na inne osoby? Skoro prawo mówi, że tego zrobić niewolno, to nawet jeśli podpiszemy świstek o odpowiedniej treści, każdy sąd uzna te postanowienia za nieważne. Jest jednak na to sposób.
Do braci syjamskich przychodzi koleżanka i mówi, że fajny mają rower. Oni na to, że owszem, ale sami nie mogą na nim jeździć, bo zawsze przewracają się na prawą stronę. Dostali go jednak w darowiźnie od fundacji wspierającej potrzebujących. Nie mogą go sprzedać. Koleżanka na to, że żaden problem. Ona nie chce kupić rowerka. Zapłaci im za to, że przez najbliższe 2 lata nie będą chcieli na nim jeździć. Oczywiście zawsze mogą zmienić zdanie, w końcu rower jest ich, ale będą musieli zapłacić odszkodowanie za zerwanie umowy.
Z reżyserem podpisuje się zatem klauzule, że zezwala on producentowi na wykonywanie autorskich praw osobistych albo że sam zobowiązuje się z owych praw nie korzystać. Zawsze ma prawo zmienić zdanie, ale będzie to słono kosztowało. Oczywiście będzie to także spory problem dla producenta, ale tu przejawia się potęga autorskich praw osobistych. Reżyser po prostu zapłaci za niedotrzymanie umowy, ale może znowu decydować o artystycznych losach filmu. Producent natomiast nie może, wbrew woli reżysera, robić dalej na co ma ochotę i po prostu zapłacić. Sąd może mu zakazać emisji filmu albo usunąć go z rynku. Auć! W praktyce jednak, zwykle producent może spać spokojnie. W większości przypadków, reżyser nie może sobie pozwolić na zapłacenie kary za niedotrzymanie warunków umowy.
Nie panikujmy!
Ani producent nie wybiera na ślepo reżysera, ani ten ostatni nie zgadza się na pracę z kim popadnie. Podobne do opisanych wyżej problemy, mogą zaistnieć w każdej relacji zawodowej, wymagającej współpracy i wspólnej wizji. Absolutnie nie twierdzę, że reżyser Smoleńska chciał zrobić świetny film, ale mu nie dano. Można się zastanawiać, co prawda, jak to się stało, że twórca cieszący się szacunkiem środowiska, dokumentalista, nagle robi i mówi rzeczy zaskakujące. Nie wiadomo czy jest samodzielny w swoich wyborach i osądach. Ot, kolejna tajemnica smoleńska.