Rozdział o umowach w mojej książce „Prawo dla filmowców”, zatytułowałam „Między słowami”. Co jakiś czas utwierdzam się w przekonaniu, że to bardzo dobry tytuł!!
Zły i podstępny producent
W wielu publicznych dyskusjach, bohaterowie są dwaj: zdolny i wyzyskiwany twórca, np. scenarzysta, oraz podstępny i żądny hajsu producent. Prawdą jest, że świadomość prawna twórców jest zatrważająco niska. W praktyce wystarczyłoby, gdyby ograniczyła się do jednej informacji: opłaca się korzystać z usług dobrych prawników. A producenci?! Jak to ludzie, bywają różni. Często jednak ich intencje, i te dobre, i te złe, stojące za danym zapisem w kontrakcie albo jego brakiem, totalnie nie mają odzwierciedlenia w treści umowy. Prawnik czyta i nie ogarnia. Tym bardziej nie ogarnie twórca.
Na czym polega problem?
Bohaterem dzisiejszego odcinka zostaje kwestia, zaobserwowana przeze mnie w kilku umowach. Producent w umowie zastrzega, że:
Po upływie prawa opcji, Film może zostać skierowany do produkcji przez osobę trzecią pod warunkiem zwrotu na rzecz Producenta przez tę osobę Wynagrodzenia, wypłaconego na rzecz Scenarzysty przez Producenta oraz pod warunkiem zwrotu na rzecz Producenta wszelkich poniesionych przez niego kosztów pozostających w związku z realizacją Umowy.
Co ja na to raz?
-
Opt out to też opcja! Producent to przedsiębiorca, który podejmując swoje decyzje, bierze pod uwagę czynniki finansowe. Umowa opcji daje mu możliwość zorientowania się, co jest bardziej opłacalne: zwinięcie manatków i nieskorzystanie z opcji na etapie stosunkowo niskiej inwestycji, przede wszystkim wypłaceniu opłaty opcyjnej, czy też kontynuowanie współpracy ze scenarzystą. W większości umów opcji znajduje się klauzula, pozwalająca na przedłużenie owego okresu próby. Jeśli producent skorzystał z tych możliwości na przykład w taki sposób, że nie wykazuje dalszego zainteresowania projektem, taka decyzja powinna mieć swoje konsekwencje.
-
Obiektywnie rzecz ujmując, nie uważam takiej filozofii psa ogrodnika za akceptowalną. Producent miał swoje 5 minut na ekranizację scenariusza, zwykle trwa ono kilka lat. Skoro uznał, że jednak nie warto, dlaczego ogranicza scenarzystę w jego przyszłych planach? Przecież i tak powstrzymywał się z nimi, na mocy umowy opcji, przez określony czas. Na tym polega ta umowa. W świetle przytoczonego fragmentu, polega na tym, że pomimo jej wygaśnięcia, każdy kolejny producent ma obowiązek zapłaty okupu na rzecz tego, który z własnej woli nie doprowadził do realizacji filmu. Co za wspaniała pozycja negocjacyjna dla scenarzysty!
-
Pomijając punkty 1 i 2: powyższego postanowienia nie da się wykonać w sposób, w jaki producent by sobie życzył. Umowa dotyczy jego relacji ze scenarzystą. Nie ma takiej możliwości, żeby nakazać w niej coś osobie trzeciej. Ona się nazywa trzecia, bo jest spoza tejże dwójki, która podpisuje umowę. Jak w praktyce wyglądałoby zastosowanie tego postanowienia? C ważne, skoro prawo opcji upłynęło a producent z niego nie skorzystał, zazwyczaj jedyne pieniądze, jakie zostały wypłacone, równają się opłacie opcyjnej. To prawdziwe, więcej niż trzycyfrowe wynagrodzenie, należy się za przeniesienie praw w wyniku skorzystania z prawa opcji. Zazwyczaj.
W teorii: można by uznać, że obowiązek zwrotu opłaty opcyjnej i pozostałych kosztów, leży na scenarzyście, bo to on jest stroną umowy z producentem. Niewykluczone jednak, że skoro z kontraktu wynika, że płacić miała osoba trzecia, sąd uzna, że po prostu nie scenarzysta i że to już problem producenta, że ewidentnie operowanie słowem mu nie idzie. Zwłaszcza w języku prawniczym.
W praktyce: zaistnieją co najmniej dwa problemy. Postanowienie o zwrocie opłaty opcyjnej, która zasadniczo z mocy umowy i ustawy nie podlega zwrotowi, jeśli producent nie skorzysta z opcji, wygląda na sprzeczne z naturą tego stosunku zobowiązaniowego. Jako takie jest nieważne. Kwestia jeszcze bardziej praktyczna: czy naprawdę producent zakłada, że przeciętny scenarzysta, zwłaszcza ten początkujący, który zaakceptuje problematyczną klauzulę, dysponuje środkami, wystarczającymi na pokrycie poniesionych przez producenta kosztów?! Opłacie opcyjnej pewnie by podołał, rezygnując z kilku wyjść do kina w danym miesiącu.
Co (statystyczny) producent na to?
-
Może i nie dochodzi finalnie do realizacji filmu, ale często powodem nie jest brak zainteresowania projektem. Ani ogólne nieogarnięcie po stronie producenckiej. Czasami jest wręcz przeciwnie! Samo przejście z developmentu do fazy produkcji bywa na tyle kosztowne i angażujące, że, niestety, czasem uniemożliwia powstanie filmu. W dodatku umowa opcji zakłada wsparcie scenarzysty przez producenta na różnych płaszczyznach. Bywa, że przedmiotem umowy jest nie tylko korzystanie z gotowego tekstu, ale także jego dostosowanie do wymogów pozostałych współtwórców filmowych. W niektórych sytuacjach scenariusza nawet jeszcze nie ma, ale ma być stworzony w oparciu o umowę, przewidującą opcję dla producenta. Ten z kolei zobowiązuje się zapewnić scenarzyście jak najlepsze warunki pracy i możliwości rozwoju. Poza tym tłumaczy za swoje pieniądze to, co już powstało, prezentuje pracę i osobę scenarzysty w miejscach i kręgach, do których twórca sam by nie dotarł. To kosztuje a zwrot inwestycji jest zawsze dla producenta niepewny.
-
Jak wyżej.
-
Aha. To jak zrobić, żeby było dobrze?
Co ja na to dwa?
-
Jeśli umowa opcji rzeczywiście zakłada tyle korzyści, dla scenarzysty, to powiedzmy, że rozumiem podejście producenta. Na pierwszy rzut oka, na umowę na przykład, nie rozumiem o co chodzi, bo pieniądze, które otrzymuje w ramach opcji scenarzysta, są naprawdę niewielkie. Właśnie dlatego, że producent musi ich sam wyłożyć a jeśli zrobi to jak należy, scenarzysta zarobi na przeniesieniu praw. Jeśli jednak scenarzysta otrzymuje coś więcej, niż samą obietnicę, że może być tak pięknie, m.in. konkretne świadczenia, usługi i możliwości, z których będzie korzystał jeszcze długo po zakończeniu projektu, rozumiem, że producent tak łatwo z upgrade’owanego twórcy, albo wydanych pieniędzy, nie zrezygnuje.
-
Jak wyżej.
-
Zlecić to prawnikowi, który zna się na sPRAWIE.