sPRAWNA edukacja akademicka w czasach zarazy

Na razie – nie istnieje. Oczywiście wykładowcy wrzucają prezentacje w PowerPoint przepełnione tekstem, rozsyłają listy zagadnień, nagrywają wykłady. Jakaś tam edukacja się odbywa, ale do sprawnej, moim zdaniem, bardzo jej daleko.

Jestem wykładowcą akademickim od dziesięciu lat. Na etacie. To znaczy, że nie prowadzę pojedynczych kursów a stosunkowo dużo uczę. Także siebie o tym, jak uczyć innych. Staram się przy tym pamiętać, że mam do czynienia z młodymi ludźmi, na wychowywanie których jest już trochę za późno, poza tym to nie moje zadanie, ale studia to optymalny czas, by wykształcić w nich nawyki niezbędne, do radzenia sobie z samodzielnym zdobywaniem wiedzy i umiejętności. Jak się okazuje, to kompetencje szczególnie cenne w czasie epidemii.

Studenci moje zajęcia oceniają dobrze. Nawet, jeśli nie zdają egzaminu za pierwszym a nawet i drugim razem. Moje przedmioty nie należą do najłatwiejszych ani najciekawszych. Bo prawo nie jest łatwe a ciekawe bywa tylko czasem i dla wybranych. Poniższe wypowiedzi były anonimowe i umożliwiały studentom pełną swobodę co do oceny walorów prowadzonych zajęć:

Mimo że staram się, by w tej trudnej sytuacji, w której znaleźli się studenci, uczelnia i każdy wykładowca, który na co dzień dba o kogoś innego, poza sobą, moje zajęcia były wartościowe, na razie nie jestem z nich zadowolona.

Uważam, że jeśli ten czas jednego, wielkiego nieogarnięcia ma się na coś przydać, to na przemyślenie tego w jaki sposób przekazuje się studentom wiedzę i jaką funkcję może w edukacji akademickiej pełnić e-learning. W końcu ta forma nie jest mutacją koronawirusa, istniała wcześniej. Gdyby jednak była wykorzystywana nawet nie optymalnie czy efektywnie, ale przyzwoicie, przygotowanie zarówno uczelni, wykładowców i studentów do kryzysu, byłoby o wiele lepsze.

Poniżej kilka moich subiektywnych refleksji. Dzielę się nimi licząc, że może nie są aż tak bardzo subiektywne albo, przynajmniej, że nie jestem w moich odczuciach odosobniona.

Wypełniam obowiązek wobec pracodawcy. Wykorzystuję dostępne metody i środki, żeby móc wykazać, że zrealizowałam przewidziane w moim harmonogramie zajęcia. Priorytet: nie odrabiać. To, co stałoby się z uczelniami w przypadku rezygnacji z e-learningu, przypomina obecną sytuację służby zdrowia. Totalny paraliż, niewydolność, brak sił przerobowych, pomieszczeń, wszystkiego. Dlatego najgorszye-learning jest lepszy, niż zaprzestanie prowadzenia zajęć.

Czy wypełniam obowiązki wobec studentów? Ha! To jest sedno problemu, bo ciekawe ilu wykładowców w ogóle czuje się zobowiązanym do czegokolwiek względem „numerów indeksu” i „pozycji w protokole”. Nie jestem wykładowcą, który nie ma życia poza uczelnią. Mam. I zawodowe, i rodzinne, i towarzyskie. Mam też jednak poczucie obowiązku i obciachu. Zawsze jestem przygotowana do zajęć i w ogóle jestem na zajęciach, co już, jak się niestety czasem się okazuje, jest godne odnotowania. W sytuacji, kiedy muszę korzystać z platformy e-learningowej, której interfejs i możliwości spełniają wymogi na ocenę dobrą, ale na zaliczenie kursu z informatyki w gimnazjum, chyba zresztą też prowadzonego w formie e-learnignu, o obciachu i poczuciu obowiązku myślę często. Dlatego, jeśli tylko będzie to możliwe organizacyjnie, mam zamiar nagrywać wykłady. Taką opcję umożliwia moja uczelnia i dopuszcza jako jedną z form odbycia zajęć. Czyja to wina, że uczelniana platforma do e-learnignu jest, jaka jest? Pewnie też moja, bo zamiast zgłaszać swoje uwagi, mobilizować do tego Koleżanki i Kolegów, po prostu z niej całymi latami nie korzystałam. Bo była beznadziejna. I taka została. A teraz z niej korzystać muszę.

Kolejna sprawa: efektywny e-learning to nie platforma! To nie możliwość tworzenia slajdów w generatorze tekstu czy rozsyłanie prezentacji w ppt. Wykładowcy powinni być edukowani w obszarze e-learnignu i nie załatwi tego kurs z obsługi platformy. Internet nie kończy się na Wikipedii i jest, wbrew przekonaniu wielu wykładowców, świetnym źródłem wiedzy. I to przekazywanej w różny sposób. Ale coś tu nie gra w pojmowaniu fenomenu Internetu, skoro, prowadząc zajęcia na różnych uczelniach, bardzo często mam problem z odpaleniem filmu na YouTube, jeśli nie korzystam ze swojego komputera. YouTube bywa na uczelniach blokowany, bo przecież nie po to człowiek przychodzi na uczelnię, żeby marnować czas. Wykształcenie wyższe to poważna sprawa i należy je zdobywać w poważnych okolicznościach. A nie jakieś tam jutjuby. Ci, którzy prowadzą kanał Harvarda, jeszcze o tym nie wiedzą.

Młodzież musi być edukowana w sposób, umożliwiający korzystanie z e-learnignu. To wymaga dyscypliny i samodzielności. Dlaczego studenci uwielbiają pytać w mailach o rzeczy, które można znaleźć w…Internecie? Najczęściej bywają mało zdyscyplinowani i nie chce im się być samodzielnymi. Trzeba z tym walczyć i trudno – odpisywać na te maile, nawet jeśli wiadomość sprowadza się do „widzę, że obsługuje Pani/Pan skrzynkę mailową. Wierzę, że z przeglądarką lub stroną uczelni Pani/Pan sobie poradzi”. I radzą sobie! Jest też inna grupa. Taka, która wysyła do mnie maile z prośbą o podesłanie namiaru na książki lub filmy, o których wspomniałam podczas wykładu, bo nie zapisali tytułu. Uwaga: NIEOBOWIĄZKOWE!

Zaskoczyło mnie, w całym tym kryzysie, że padłam ofiarą swojego profesjonalizmu. Moje prezentacje na wykładzie są kolorowe, dynamiczne, robione w PREZI (jeśli jesteś wykładowcą i nie znasz, dostępny jest kurs e-learningowy z obsługi). To są dobre prezentacje do wykładu, czyli kompletnie bezwartościowe, jeśli czyta się je w oderwaniu od mojego mówienia. Ja wykładam a nie czytam. Potrzebuję wyświetlać coś, żeby pamiętać o czym mam powiedzieć, bodźcować hasłami skojarzenia i pamięć studentów. Czasem ich rozśmieszyć lub obudzić. Moje przygotowanie do zajęć sprawiło, że byłam całkowicie nieprzygotowana do kryzysu. Nie miałam slajdów z definicjami czy fragmentów przepisanych podręczników. Nie miałam czegokolwiek moim studentom do przekazania. Niczego! Naprodukowałam więc materiałów za pierwszy tydzień bez zajęć, tłumacząc m.in. problem wykładni literalnej i celowościowej prawa na przykładzie a co to znaczy, że się zawiesza działalność dydaktyczną w wiadomym rozporządzeniu, poleciłam poczytać artykuły, pooglądać filmy, poszukać, ponotować, pomyśleć, doczytać, posprawdzać. I kiedy minęło już trzy razy więcej czasu, niż ten, który poświęciłabym na o wiele bardziej wartościowe gadanie, zadecydowałam, że raczej będę wykłady nagrywać.

Last not least. Jestem specjalistą z zakresu własności intelektualnej. I jako tzw. naukowiec, i jako praktyk. Co trzeci mój pomysł na efektywny e-learning, musiałam się bardzo poważnie zastanowić, czy to jest zgodne z prawem autorskim. Zwykle nie było albo nie wiedziałam czy jest. Problem dozwolonego użytku edukacyjnego w edukacji prowadzonej na odległość, naprawdę zasługuje na ponowną analizę. Tym razem uwzględniającą, że co jakiś czas w dziejach ludzkości wybucha epidemia i ludzie będą potrzebowali wykorzystywać Internet nie tylko po to, by ściągać nielegalnie filmy.

Oswajam się z e-learningiem w full wymiarze i myślą, że okres braku normalnego prowadzenia zajęć może się wydłużać. Tak więc to, co wykładowcy robią teraz, musi być normalne. Być może to jest właśnie normalne – minimalizowanie swojego wysiłku w czasie naprawdę bardzo wymagającym i okolicznościach komplikujących pracę niemalże każdemu, niezależnie od zawodu.

Obawiam się jednak, że, konsekwentnie, w powyższych okolicznościach, za normalne trzeba będzie uznać oczekiwanie studentów, że jedna z prezentacji będzie zawierać pytania egzaminacyjne. Z odpowiedziami. To na pewno zwiększy szanse na sprawne zakończenie semestru.