Sceny z życia. Prawo a filmy o postaciach non-fiction

Jeśli jakiś filmowiec przymierza się do produkcji o bohaterze, który żył naprawdę, niech znajdzie naprawdę dobrego producenta. Powodów jest kilka. Po pierwsze, nie ma przepisów, które jasno określają, co i jak wolno w filmie pokazać lub opowiedzieć a czego nie. Po drugie, nawet jeśli wszystko zrobi się zgodnie z prawem, i tak nie wyklucza się ryzyka pozwu. Po trzecie, nie bardzo da się przewidzieć, jak orzeknie sąd. Do tej pory polski wymiar sprawiedliwości pochylał się kilka razy nad powyższym problemem w kontekście książek (Kapuściński non-fiction, Nocnik). Przedstawione przez sąd rozumowanie można by odnieść do scenariusza. Zdarzyły się nawet wyroki na temat filmów (Jestem bogiem, Sprawa Gorgonowej). Kilka spraw nie daje jednak pewności, że podczas rozstrzygania kolejnych sporów, sądy będą orzekać tak samo. Albo chociaż podobnie. Powyższe przypadki opisuję szczegółowo w pełnym metrażu, czyli książce Prawo dla filmowców. Dzisiaj seak peek, nawiązujący do bardziej aktualnych historii.

Czy film o Brangelinie byłby podobny do Ostatniej rodziny?

Historię żywota i rozwodu Angie z Bradem, który może walczyć o opiekę nad dziećmi jak o Troję, z filmem o Beksińskich pozornie łączy tylko to, że o obu jest głośno. Ostatnio. Skupię się jednak na kwestiach prawnych, towarzyszących obu produkcjom. Rozważania są hipotetyczne, czyli prawnicze z natury. Film o Brangelinie chyba jeszcze nie powstaje a Ostatniej rodziny na razie nie widziałam. Nie szkodzi, bo nie mam zamiaru pisać recenzji. Chcę jedynie zasugerować na co uważać, jeśli robi się film o faktycznie istniejących bohaterach. Żywych lub nieżywych.

Pamiętaj, że Polska to nie USA

Nie zdziwię się, jeśli jakiś Amerykanin nazwie kiedyś swoje dziecko Freedom of Speech. Jeśli ktoś wierzy w magię imion i inne horoskopy, Fridomka bierze wszystko i zawsze wygrywa. Tak przynajmniej wynika z orzeczeń amerykańskich sądów. A jeśli jeszcze poślubi kogoś z rodziny Artystycznej Ekspresji, będą ustawieni do końca życia. To, że pisze się książkę albo kręci film, w USA zasadzie usprawiedliwia wszystko. Przekłamanie lub dopowiadanie faktów, oczernianie, pogwałcenie prywatności. Ponieważ powstał AŻ film, którego twórcom można wszystko, na zarzut rodziny, iż jej ojciec został oskarżony o spowodowanie katastrofy na morzu, bo był chytry na pieniądze, sąd mówi: sorry, ale to TYLKO film. Mam na myśli to, co zrobiono w filmie Gniew oceanu (The Perfect Storm).

Trailer jest trochę dziwny i przegadany. To dlatego, że film ma kilkanaście lat. W skrócie: wzięto historię, która wydarzyła się naprawdę i była opisywana przez prasę nie tylko amerykańską. W czołówce, i trailerze, wspomniano, że historia jest oparta na faktach. Potem opowiedziano, co się działo na statku i kto przyczynił się do śmierci załogi. Oczywiście tego nie wie nikt. Poza oceanem. Wielu widzom wydawało się jednak, że już wszystko wiedzą. W końcu to sam George Clooney wolał ocalić połów, niż załogę. Przeciwko takiemu upamiętnieniu, protestowała nie tylko rodzina kapitana. Dołączyli się także bliscy innych członków załogi. Zarzucili zmyślanie faktów, mimo że w mediach przedstawiono wiarygodny przebieg katastrofy. W starciu ze sztormem, który powstał w wyniku połączenia trzech huraganów i doczekał się własnego hasła w Wikipedii, nikt nie miał szans. W osobnym pozwie córki postaci granej przez Clooneya podniosły, iż naruszono ich prywatność. Postaci córek pojawiają się w pierwszych scenach filmu. Sąd oddalił oba powództwa. Stwierdził, że filmowcy mają prawo do swobody artystycznej. Nawet wtedy, gdy przedstawiają nieprawdziwe wydarzenia, w które wplecione są realne postaci. Co do pozwu córek, złożono go pewnie po to, by podwoić szanse na uratowanie dobrej pamięci o ojcu, sąd stwierdził, że wszystko jest ok. Dziewczynki nie zostały pokazane w negatywnym świetle. Aktorki nie dostały poza tym mówionych ról. Aha.

Przed polskim sądem, na powyższe nie ma co liczyć. I słusznie! Być może jednak powyższa wiedza przyda się rodzimym filmowcom. W końcu wyczekujemy na odpowiedź od Toma Hanksa czy zagra Jana III Sobieskiego w Krótkiej Historii Polski. Najpierw bitwa pod Wiedniem, potem kilka kadrów zapożyczonych z filmu Smoleńsk a w ostatniej scenie PiS wygrywa wybory. Potem już nie ma nic. THE END.

Pamiętaj, że osoby publiczne mają prawo do intymności

Mimo iż osoby publiczne muszą mieć grubszą skórę, dotyczy to zarówno eksploatacji ich wizerunku jak i historii z życia prywatnego, nie muszą zgadzać się na upublicznianie spraw intymnych. Przykładowo, orzekając w sprawie książki Kapuściński non-fiction, sąd stwierdził, że nie wolno pisać o romansach i zdradach małżeńskich reportażysty. Są pewne granice, których przekroczyć nie wolno. Lepiej także nie rozumować w następujący sposób: skoro celebrytka poszła do gazety i za wakacje na Kanarach wyjawiła, że urodziła się z sześcioma palcami u prawej dłoni, co przekreśliło karierę pianistki, to można w filmie ujawnić, iż ten palec znajdował się tak naprawdę między nogami. Nie można.

Pamiętaj, że ujawnione informacje nie są chronione

Zwłaszcza prawem autorskim. Większość filmowców nie będzie jednak zainteresowana zrobieniem filmu, w którym dobierze obrazki do tekstu z Wikipedii czy szkolnego podręcznika.

Pamiętaj, że trzeba mieć nie tylko fantazję

…ale także świadomość, że przypisywanie faktycznie istniejącym ludziom cech lub zdarzeń, z którymi nie mieli oni nic wspólnego, może rodzić konsekwencje prawne. Nie tylko z inicjatywy samego bohatera, ale, w niektórych przypadkach, także jego najbliższych. W zasadzie większość problemów prawnych, poskramiających naturę filmowca, ma źródło w ochronie dóbr osobistych. Czym one są? Pornografią: nie opiszesz słowami, ale jak zobaczysz, to rozpoznasz (jest to słynne wśród amerykańskich prawników stwierdzenie, które padło w wyroku Jacobellis v. Ohio, 1964).

Dobra osobiste nie mają definicji w ustawach. Przyjmuje się, że to wyjątkowo ważne dla człowieka wartości, dzięki którym…jest człowiekiem. Może godnie żyć i wyrażać to, kim jest. Ochroną prawną, nie tylko karną, ale właśnie cywilną, objęte jest, m.in., życie, zdrowie, dobre imię, prywatność, decydowanie o losach efektów twórczości artystycznej.

Filmowcowi często będzie bardzo trudno ocenić, kiedy przegina. Jeśli produkcja jest mała, niezbyt kontrowersyjna i nie angażuje wielkich zasobów ludzkich bądź pieniężnych, zwykle wystarczy poczucie przyzwoitości. Można je uzupełnić lekturą orzeczeń sądowych. W przypadku pozostałych filmów, lepiej nie ryzykować. Producent Ostatniej rodziny, Leszek Bodzak, przyznał, że film powstawał długo, co „[B]yło uzależnione od wielu czynników prawnych i emocjonalnych.(…) Każdy ma swój punkt widzenia na to, co się wydarzyło.”

Należy jednak pamiętać, że autorska selekcja wydarzeń, własny komentarz, pozostawienie przestrzeni widzowi do interpretacji, nie stanowi automatycznie naruszenia dóbr osobistych. Jeśli bohater lub jego rodzina twierdzi inaczej, w przypadku sporu sądowego, zawsze musi naruszoną wartość nazwać. Sąd będzie ją równoważył z wolnością wypowiedzi, działaniem w interesie społecznym. Skonfrontuje także czyjeś subiektywne odczucia z obiektywnymi kryteriami wrażliwości.

W przypadku filmów o osobach faktycznie żyjących, kiedyś lub dzisiaj, często oddzielenie kwestii prawnych od emocjonalnych nie będzie możliwe. Dlatego właśnie, wzorem producenta Ostatniej rodziny, warto rozmawiać. Ustalić z osobami, które mogłyby uznać, że ich dobra osobiste zostały naruszone, co i dlaczego będzie robione. Warto to zrobić nie tylko w celu porozumienia o znaczeniu prawnym. Często bez tych osób, stworzenie dobrego filmu nie byłoby możliwe. Taki wniosek wyczytuję z wielu wywiadów, których udzielił Leszek Bodzak.

Pamiętaj, że Duch Święty do sądu nie chadza

To nie jest zachęta do kłamania w filmie na temat ikon popkultury czy historii ani do bycia hieną z dodatkowym, szerokokątnym bądź innym, okiem. To jest tylko rodzaj uspokojenia. W dodatku nie totalnego. Niektóre z operacji na życiorysie lub czci zmarłego, mogą godzić w dobra innych osób. Żywych i nierzadko żywotnych. Nie ogranicza się to do kręgu rodzinnego. Dopuszcza się możliwość zabrania głosu także przyjaciół czy osób, związanych ze zmarłym równie mocno, chociaż z odmiennych przyczyn. Mogą oni dochodzić w sądzie ochrony własnego dobra osobistego, jakim jest prawo do niezakłóconego kultu pamięci po zmarłym.

Pamiętaj, że nie tylko dobra osobiste są na głowie filmowca

Jeśli robi się film o kimś, kto faktycznie żył, to zwykle pokazuje się go w jego świecie. Trzeba go oddać poprzez charakteryzację scenografię, muzykę i inne cosie, po których widz od razi poznaje, gdzie przenosi go maszyna czasu zwana filmem. Opowiadając historię o artyście, trzeba pokazać to, dzięki czemu świat o nim usłyszał.

Polegając na razie wyłącznie na intuicji i materiałach prasowych, podejrzewam, że w przypadku filmu o Beksińskich, trzeba było postarać się o prawa do korzystania:

-z takich klasyków jak Nights in White Satin, który pojawia się w zwiastunie;

-jeśli zostały ostatecznie wcielone do filmu, z fragmentów utworów stworzonych przez Beksińskich: obrazów, nagrań filmowych, audio, przytaczanych fragmentów zapisków i innych tekstów. W wielu scenach filmu, ważnymi aktorami są obrazy Beksińskiego. Czy takie wykorzystanie mieści się w prawach cytatu, czy trzeba mieć zgodę uprawnionego? A kto nim jest? A! Muzeum Historyczne w Sanoku. Co z nimi uzgodnić, co zaproponować w zamian? Czy ma znaczenie czy to oryginał, czy reprodukcja? Jak kupię plakat i włożę w ramkę, to załatwi sprawę? Pytań jest wiele. Lepiej, żeby odpowiedzi na nie szukał producent a filmowiec zajął się robieniem filmu;

-z możliwości odtworzenia wystroju wnętrz i elementów, w których się one znajdują. Konieczne jest rozważenie czy na przeszkodzie nie stoją prawa autorskie albo prawa własności przemysłowej, chociażby z zakresu wzornictwa;

-ponieważ w filmie chciano uniknąć sztucznego efektu jaki w postprodukcji daje wypełnienie greenscreena, wykorzystano projekcje autentycznych materiałów z epoki. Chodziło, przede wszystkim, o odtworzenie ulic z danej dekady, widzianych przez okno. Użyto archiwalnych materiałów filmowych i zdjęć. Podejrzewam, że duża część nie jest chroniona prawem autorskim, będąc efektem mechanicznej rejestracji. Trzeba jednak pamiętać o prawach producenta do tzw. wideogramów, czyli pierwszego utrwalenia warstwy ruchomych obrazów w nietwórczy sposób. Kolejna sprawa do ogarnięcia;

-z wizerunków przedstawionych w filmie osób. Sprawa nie jest prosta, wymaga odpowiedniego stosowania przepisów o wyłączeniach ochrony w przypadku osób powszechnie znanych, podjęcia decyzji kto w tym kręgu jest a kto nie. W takich przypadkach najlepiej jest uzgodnić sprawę z osobami, które mogłyby mieć później pretensje. Nie oznacza to automatycznie, że na gruncie prawa mają rację. Mają jednak zawsze możliwość iść do sądu a tego filmowcy powinni unikać. W niektórych przypadkach sąd może zakazać rozpowszechniania filmu, do czasu zakończenia procesu. Ile to potrwa konkretnie? O tym jest film Niekończąca się opowieść. Marne to pocieszenie, że jeśli filmowiec wygra, produkcja może trafić do kin lub na DVD;

-najtrudniejszą kwestią przy tworzeniu tego typu filmu, co zresztą zostało już opisane powyżej słowami jego producenta, jest uszanowanie dóbr osobistych żyjących jeszcze bohaterów i osób im szczególnie bliskich.

Czy to już wszystko?

Aspekty prawne ekranizacji biografii i innych książek, zostawiam na kolejny wpis. Ostatnia rodzina jest zresztą oparta na scenariuszu oryginalnym. Jeśli natomiast ktoś zechce zrobić fabułę o rozwodzie Brangeliny, bardziej pomocne będą plotki z portali internetowych, niż rzetelne i faktograficzne opracowanie. Temu, kto planuje dorzucić wątek o przeprowadzce Angeliny z dziećmi do Syrii, by zaznały życia, co doprowadzi Brada do nałogu i ataków agresji, radzę zrobić film w Stanach.