OFF Camera Pro Industry 2019: Dlaczego producenci mówią tylko o jednym?!

Pewnie dlatego mam takie wrażenie, bo wszystko mi się kojarzy. Oczywiście z prawem.

„Jak oni kantują…

… czyli pułapki, które zastawiamy na siebie podpisując umowy.” To temat debaty, współtworzonej przeze mnie w ramach paneli OFF Camera Pro Industry. Razem z mecenasem Tomaszem Rytlewskim, producentką Agatą Szymańską i scenarzystą Marcinem Ciastoniem, rozmawialiśmy o umowach w produkcji filmowej. Dyskusję prowadziła Alicja Grawon-Jaksik.

Nie przepadam za panelami, w których prawnicy mówią innym prawnikom co wiedzą i dlaczego wiedzą najlepiej, często nie słuchając swoich rozmówców. Tu było zupełnie inaczej! Dobór rozmówców uniemożliwił wygłaszanie oderwanych od rzeczywistości teorii. Każdy dzielił się swoimi doświadczeniami a rola prawników nie została sprowadzona do funkcji znachora, który ma na wszystko skuteczny sposób. Moim zdaniem, problemy powstające podczas produkcji filmu są tak specyficzne, że jeśli prawnik nie słucha przedstawicieli branży, nie pyta ich o to, jak wygląda ich praca – niczego mądrego nie wymyśli. Dzięki takim spotkaniom, jak organizowane w ramach OFF Camera Pro Industry, mam okazję jeszcze lepiej zrozumieć potrzeby i motywacje twórców i producentów. Bardzo to cenię.

Kantują czy nie kantują?!

Poniżej subiektywne omówienie wybranych wątków naszej dyskusji:

1) W interesie producenta filmowego jest to, żeby twórca zrozumiał umowę, którą podpisuje. Co ważniejsze, miał też świadomość, dlaczego producent upiera się przy niektórych rozwiązaniach czy sformułowaniach. W przeciwnym razie współpraca może się posypać, zanim się rozpocznie;

2) Prawdą jest, że na producencie filmowym spoczywa największa, bo najłatwiejsza do wyegzekwowania, odpowiedzialność prawna. Wiadomo, że jeśli niby można pozwać scenarzystę lub producenta, to i tak wybór padnie na tego drugiego. Łatwiej do niego dotrzeć, poza tym pewnie ma więcej pieniędzy. Wspominaliśmy też o iluzorycznym zabezpieczeniu w postaci zobowiązań i zapewnień składanych przez twórców. W praktyce większość z nich nie będzie w stanie pokryć kosztów, związanych z, przykładowo, koniecznością wstrzymania dystrybucji filmu;

3) Prawdą jest także i to, że w obliczu powyższych okoliczności, najkorzystniejszym i najłatwiejszym rozwiązaniem dla producenta jest pozbawienie twórcy wszelkich praw, w zakresie w jakim prawo na to pozwala. Niektórzy, niestety, próbują nawet w szerszym. Problem zaczyna się wtedy, gdy twórca zamiast doceniać, że złapał Pana Boga za nogi, zaczyna im się przyglądać i wybrzydzać. Nie wszyscy producenci są gotowi do rozważenia korzystania z innych konstrukcji prawnych, niż te, które znają i stosują od lat. Nie wszyscy twórcy są z kolei gotowi, by w zamian za wynagrodzenie za umożliwienie wyprodukowania filmu, stracić pozostałe sposoby zarabiania na swoich utworach. Chodzi zwłaszcza o scenarzystów i autorów adaptowanych książek;

4) Standardowa umowa w przemyśle filmowym nie istnieje. Chyba że mówimy o standardach danego producenta. Dotyczy to w szczególności umowy opcji. Inaczej należy także konstruować umowy zakładające powstanie utworu a następnie postanawiające coś w przedmiocie praw autorskich, niż te, regulujące zasady korzystania z praw do już istniejącego dzieła;

5) Moim zdaniem, zasadniczym problemem nie jest konstrukcja kontraktu, w znaczeniu tłumaczenia na język prawniczy tego, czego strony od siebie oczekują. Wyzwanie stanowi ustalenie treści umowy, czyli wypracowanie przez strony kompromisu. Nie da się tego zrobić bez wzajemnego uświadamiania jakie prawa dana strona naprawdę potrzebuje a które z nich tak naprawdę nie wpływają na powodzenie tego konkretnego projektu;

6) Producenci i twórcy woleliby, gdyby umowy dało się pisać z pominięciem bełkotu, czyli terminologii prawniczej. Tak, żeby zrozumiał je każdy, kto mówi po polsku. Problem polega na tym, że prawnicy i sędziowie w wypadku sporu, rozumieliby je na wiele sposobów. Często wzajemnie się wykluczających. Jeśli korzysta się z rozwiązań i fikcji stworzonych przez ustawę, bo jak inaczej wytłumaczyć nadzwyczajną wartość wydruku 100 stron, zatytułowanego „Scenariusz” i że zamiana go na całą ryzę czystego papieru się wcale nie opłaca, to konsekwentnie trzeba podporządkować się pozostałym regułom;

7) Niektórzy producenci są otwarci na obecność prawnika podczas konstruowania kontraktu. Byliby wręcz zadowoleni, gdyby objaśniał on jednej i drugiej stronie, jak będzie w praktyce wyglądało stosowanie danego zapisu i doradzanie optymalnych rozwiązań. Wiem z własnego doświadczenia, że producent i twórcy chętnie zrzuciliby się na jednego prawnika, żeby ogarnął on umowę uwzględniając życzenia obu stron. Nie chodzi tu nawet o honorarium za usługę, ale o wyeliminowanie przerzucania się kolejną wersją umowy i czekania aż wróci od prawnika. Takie rozwiązanie, ze względu na etykę nie jest możliwe. Nie da się obiektywnie doradzać obu stronom. Można by natomiast rozważyć obecność prawnika podczas negocjacji. Musiałby jednak powstrzymać się dawania rad i rzetelnie tłumaczyć skutki określonych konstrukcji;

8) Najniebezpieczniejszą pułapką jest konsultowanie umowy z prawnikiem, który nie czuje tematu produkcji filmowej. Zna prawo autorskie, ale nie zna potrzeb autorów, wymogów  PISFu, nie potrafi ocenić racjonalności żądań producenta ani przewidzieć, i tak nietypowego, przebiegu pracy nad filmem;

9) Wspominałam o tym, że umowę czytam od końca. Sprawdzam, co stanie się z prawami autorskimi, jeśli współpraca nie wypali. To mit, że po odstąpieniu od umowy wracają one do twórcy. Nie zawsze jest też tak, że producent może z nich korzystać bez żadnych ograniczeń. Mecenas Tomasz Rytlewski opowiadał o urokach koprodukcji międzynarodowej, o tym, że umowa przetłumaczona na polski często nie jest tą samą umową, którą podpisało się z producentem. Ze względu na duże rozbieżności w stosowanych konstrukcjach prawnych, zalecał szczególną ostrożność przy podejmowaniu współpracy z partnerami spoza Europy;

10) Istnieją twórcy, w tym scenarzyści, zadowoleni z przebiegu współpracy z producentem na etapie zawierania umowy.

Rusza platforma TVN Discovery Talents

Kolejny panel był…też o prawie. Zaprezentowano platformę TVN Discovery Talents, umożliwiającej komunikację producentów z twórcami scenariuszy seriali. Opowiadali o niej Katarzyna Śliwińska-Kłosowicz, Monika Trzósło i Adrian Luzar. O założenia projektu wypytywała Agnieszka Kruk.

Pomysł polega na tym, że twórca zakłada profil na platformie i działa. Zaczyna od przesłania  logline’u i informacji o tematyce, bohaterze i gatunku serialu. Wymagana jest także przykładowa, nie przekraczająca trzech stron, scena dialogowa. Otagowanie koncepcji ma ułatwić producentom odszukanie projektu, który aktualnie ich interesuje. Zakwalifikowanie do drugiego etapu dopuszcza autora do procesu developmentu, w ramach którego proponowane są warsztaty i rozwijanie koncepcji. Przed podjęciem współpracy, oczekuje się od scenarzysty napisania trzech odcinków serialu, wedle wskazań przedstawiciela producenta. Do tego momentu wszystkie działania stanowią „inwestycję własną autora”. Jak przekonywali przedstawiciele producenta, może się ona opłacić, niezależnie od losów serialu w danym momencie. Po pierwsze, podczas warsztatów specjaliści skupiają się wyłącznie na rozwijaniu konkretnego projektu. Formuła ma nie przypominać szkoleń dla 20 osobowych grup słuchaczy. Po drugie, nie można wykluczyć wyprodukowania serialu w przyszłości.

Prezentacja panelu użytkownika na platformie, tak jak i sama platforma, była przejrzysta i niekontrowersyjna. Wiele emocji wzbudziły natomiast kwestie prawne. Przedstawiciele producenta mówili o projekcie w kontekście szansy dla twórców, niekoniecznie tylko tych początkujących, na nawiązanie owocnej współpracy. Podkreślali, że nie mają zamiaru zbierać ciekawych pomysłów, pomijając przy okazji deklarację i gotowość scenarzysty do współpracy. Umowa będzie jednak podpisywana po pozytywnej ocenie drugiego etapu.

Platforma ma ruszyć 1. lipca 2019. Nie mogę się doczekać lektury jej regulaminu. Na pewno będzie obiektem analizy w ramach cyklu #sPRAWDŹRegulamin. Szczególnie interesujące będą dla mnie zasady korzystania ze zgłoszonych pomysłów i ograniczenia dotyczące udziału przy produkcji „konkurujących” seriali. Niezależnie od tego jak dobrze będzie napisany regulamin, producent powinien spodziewać się, co jakiś czas, zarzutów skorzystania ze zgłoszonego pomysłu, mimo braku zaangażowania scenarzysty do współpracy. Koszt obsługi prawnej to już jednak „inwestycja własna producenta”.

„Polski amerykański sen – o tym jak zrealizować polski film z hollywoodzkim rozmachem”

Trzeci panel też był o prawie. Wątki pojawiały się między opowiadaniami o sPRAWACH ciekawych. Doświadczeniami dzielili się Krzysztof Terej (Watchout, COLDEST GAME), Piotr Woźniak – Starak (Watchout, COLDEST GAME); Klaudia Śmieja-Rostworowska (Madants; Polska Gildia Producentów; MR JONES); Joanna Szymańska (Shipsboy, Polska Gildia Producentów; ADVENTURES OF A MATHEMATICIAN); Anna Różalska (Match&Spark). Dyskusję moderuje Alicja Grawon-Jaksik.

Co warto wziąć pod uwagę, zabierając się na produkowanie filmu z hollywoodzkimi aspiracjami?

To, że: zasady rozliczeń współpracy i dokumenty w oparciu o które odbywa się produkcja mogą się totalnie różnić od tych, uważanych za standard w Polsce (czytaj: akceptowanych przez PISF); umowy, mające regulować współpracę między koproducentami i instytucjami finansującymi, mogą w ogóle nie być znane prawu polskiemu; wszystkie umowy, dotyczące produkcji mogą podlegać prawu innego państwa; to nie jest takie proste, znaleźć za granicą kancelarię, która będzie potrafiła pogodzić zasady finansowania produkcji filmowej w Polsce ze standardami wypracowanymi za granicą.

A kiedy już wszystko uda się spiąć i można rozpocząć pracę na planie, zawsze może się okazać, że aktor, idealny a co więcej zatrudniony, rozmyśli się w ostatniej chwili. Albo połamie się podczas zdjęć.

Podsumowanie

Było świetnie. The end.